Na skale pod lasem samotnie
Dziewicza wykwitła kalina,
Czasami swawolnie, przelotnie
Gałązki jej wietrzyk ugina,
I dziwne jej szepce powieści,
O szczęściu, co życie umila,
A ona go słucha w boleści
I czoło ku ziemi pochyla.
Spogląda na krzewy zielone,
Na gaje w około szumiące,
I w tkliwym uścisku splecione,
Nad wodą dwie brzozy płaczące!
I skarży i więdnie cierpieniem,
Samotna na skały tej szczycie,
I wraca zatonąć spojrzeniem
W milczącym niebiosów błękicie,
Z wyrzutem, dlaczego w uwięzi
Samotna, bez celu, przyczyny?
I łzy jej po wiotkiej gałęzi
Krwawymi spływają rubiny.
»Nie uwodź się złudnym pozorem!« —
Tak mówi jej, ciesząc stęsknioną,
Ta gwiazdka, co świeci wieczorem,
Nad ciemną jej głowy koroną;
Nie pragnij z ustroni, ze wzgórza
Zejść między sióstr twoich drużynę,
Co wieńcem u twego podnóża
Wesołą objęły równinę!
I one, wzrok wznosząc ku górze,
Zazdroszczą ci twego wygnania,
Gdy błyszczysz w zachodu purpurze,
Gdy świecisz perłami zarania!
Gdy wietrzyk w gałązki ich trąca,
Choć śmieją się ziemi, choć gwarzą,
Ty patrzysz w ten błękit bez końca
I marzysz, jak one nie marzą!
Wieczorem na skale, co dumnie
Nad mrokiem się wzniosła padołów,
W miesięcznych lśnisz blasków kolumnie
I słuchasz modlitwy aniołów,
Co dźwięcznie o ziemię potrąca,
Gdy wszystko się do snu ułoży,
Gdy cisza panuje milcząca
I czuwa sam tylko duch Boży.
Więc nie skarż! bo wszystkim na ziemi
Łza obok uśmiechu się mieści,
I gdzie się kwiat szczęścia rozplemi,
Wyrasta wraz z cierniem boleści!