Powieść dla młodzieży

Zdaje się, że to było na pustyni Takla Makan,
a zresztą – może gdzie indziej –
na jakiejś innej Peer-Gynciej,
jeżeli jest gdzieś taka,
Albo na Libijskiej, Saharze, Gobi. –
Nie pamiętam; zaczęłam czytać książkę pod ławką szkolną, fuksem,
bo nie mogłam uważać i przykładu z iksem zrobić –
może to było na Alasce, w górach Brooksa. –
Jeśli chcecie, możecie mi nie wierzyć;
w każdym razie to było w powieści dla młodzieży.

On jechał do do skromnej narzeczonej w Udżidżi,
a ona miała tam brata;
po drodze musieli łeb urwać jakiejś pustynnej hydrze
i pręgowatej panterze pysk rozpłatać,
musieli parę lwów i tygrysów zabić,
gdy przypadkiem wieczorem z namiotów swych wyszli.
Potem napadli na nich brodaci Arabi,
a zresztą – może to byli Samojedzi,
a zamiast tygrysów białe niedźwiedzie,
co się nazywały grizzly? – – –

On miał skromną, bladą narzeczoną daleko,
a ona brata też daleko –
może szli do nich po szlaku mylnym.
A ona była piękna – on zaś był silny
i pewnie trudno im było na miłość czekać.

Czyżby zabijając tygrysów miłości się bali?
więc pewnie się pokochali;
lecz mówili do siebie obojętne słowa,
i podobno nie marzyli o tym, aby się całować –
– jeśli chcecie, możecie mi nie wierzyć.
To się zdarzyło w powieści dla młodzieży.

Lecz ja pod ławką między wierszami czytałam ich miłość,
choć drukowane wiersze głosiły, że jej nie było.
Czytałam ich miłość i jej sny libijskich nocy,
i wiedziałam, że ich serca dojrzewają, jak owoce –
Ale najwyraźniej czytałam sen, co pewnie raz wzlatał,
sen dziewczyny, która wędrowała do brata.

Pewnie się jej śniły narcyzy, pewnie ich miała całe naręcze
a inne kwiaty były stutęczne.
I śniło się jej, że jego skromna narzeczona ma jasne oczy i włosy
i jasną suknię na smuklej postaci i małych piersiach,
on zaś ściszonym głosem
szeptał jej wieczorem wiersze o wierszach.
I śniło się jej, że sama rzucała białych narcyzów korony
pod małe stópki jego skromnej narzeczonej.
I rzucała długo, długo kwiaty stutęczne
i rzucała ich całe więzy, całe naręcze,
i mówiła: „Za to, że dasz ukochanemu memu szczęście,
za to, że czekasz go stęskniona tam w Udżidżi!”
I zaciskała w kwiaty wtulone pięści –
– kwiaty – kwiaty – niech nikt nie pozna, jak tamtej nienawidzi.
Pod ławką, między wierszami czytałam jej sen i ich miłość,
choć drukowane wiersze głosiły, że jej nie było,
choć nie mówili ze sobą na książki żółtych stronicach
i nie prowadzili rozmów przy księżycu.

Jeśli chcecie, możecie mi nie wierzyć,
wiem: gdyby to było w powieści dla młodzieży,
zamiast do Udżidżi pojechaliby do Il-Salah,
albo do Dżibuti, albo do Nyangwei,
albo jeszcze dalej na kres żelaznej kolei
i w jakiejś zapadłej Suali
kochaliby się, kochali – –

Lecz jechali do Udżidżi na wielbłądach
(czy małymi sankami zaprzężonymi w psy i wilki)
jechali prosto i nie mogli zabłądzić,
i nie mogli darmo stracić chwilki
i musieli parę lwów i tygrysów zabić,
gdy przypadkiem wieczorem z namiotów swych wyszli.
Potem napadli na nich brodaci Arabi –
a resztą – może to byli Samojedzi,
a zamiast tygrysów – białe niedźwiedzie,
co się nazywały grizzly,
i nie mogli w pocałunku serc zderzyć,
bo to była powieść dla młodzieży.

Zdaje się, że to było na pustyni Takla-Makan,
a zresztą – może gdzie indziej –
na jakiejś innej Peer-Gynciej,
jeżeli jest gdzieś taka,
Albo na Libijskiej, Saharze, Gobi –
Nie pamiętam; zaczęłam czytać książkę pod ławką szkolną, fuksem,
bo nie mogłam uważać i przykładu z iksem zrobić –
Może to było na Alasce, w górach Brooksa – – ? – –

Czytaj dalej: Na zdarzenie z życia prywatnego - Zuzanna Ginczanka