A pójdę chyba przed siebie wiejsko-słoneczną ulicą,
gdzie bruzdy świeżo wgłębione wprost w nieba wschód się przemycą –
a pójdę chyba też na wschód słoneczną drogą po piachu
(słońce pękatość potoczy po mojej drodze na zachód)
Na prawo wiosenny roztop zabłyszczy, jak szklana tafla,
na horyzoncie – na lewo płaskość rozwinie się w wachlarz
zasmucę się: na tej łące samotnej w jasności ranka
nie wyląduje przede mną samolot Twój – niespodzianko. –
Łąki czekają bezwiedne, jak blade, zmęczone twarze,
miast ciebie – pilota zdarzeń, jest pustka pilot niezdarzeń.
Zrywam w garść gałąź świerkową, zieloną pęcznie stokrotną
i gryzły igły tak cierpkie, jak przedkwietniowa samotność.