(Przyszło dziś do mnie dzieciństwo w niedoścignioność się rozwłóczyć)
Były kiedyś pełne szuflady babcinych kluczy –
zardzewiałych i lśniących –
grubych i cienkich – –
można było na nich wygwizdać różne piosenki.
Niektóre miały basowość ociężałych trzmieli
inne dudnienie syrenich gardzieli,
ale najwięcej było takich, co piiiiszczały wysoko
ciiieniiiiutko – leciiiiiutko –
w ciiiszy,
jak myszy.
Krótko, stalowo, dźwięcznie uderzały o siebie,
klucze od nieistniejących, pogubionych, żadnych drzwi;
czasem były rude od rdzy,
czasem zielone od pleśni.
(Przyszło dziś do mnie dzieciństwo w niemożliwość się prześnić)
A potem znalazłam drzwi do kluczy, które się pogubiło,
bo każda godzina życia miała ciężki zamek,
a każdy dzień miał swą niedomkniętą zawiłość –
zagubiły się gdzieś pęki
czarodziejskich kluczy,
na których gwizdałam naiwne piosenki –
malutkie, rzewne pieśni – –
(Przyszło dziś do mnie dzieciństwo w niedoścignioność się rozwłóczyć,
przyszło dziś do mnie dzieciństwo w niemożliwość się prześnić)