A ostatnią bajkę o La-licie opowiedział mi sam Czi-ki-tani,
syn Czang-Cingka, mędrca z Pengkon-Citi – przy tym śmiał się okropnie oczkami,
ziarenka ryżu pałeczką wciąż liczył – i przebiegłą chciał nabrać mnie miną,
jakby sam siebie życiem przechytrzył, jakby świat na poszewkę wywinął –
„Była sobie dziewczynka malutka – pani znała ją przecie – La-lita –
całe życie przemknęło jej w smutkach, może pani każdego zapytać.
Aż tam raz świat zdobyła na własność (tak przynajmniej mówiono tu u nas)
bo podobno raz nocką przejasną zadźwięczało jej serce, jak struna.
No – i któż się mógł po niej spodziewać, po tej małej bialutkiej La-licie,
Że tę chwilę przecudną, co śpiewa, potrafiła na zawsze pochwycić –
potrafiła ją w wieczność zolbrzymić i przekreślić nią resztę bez słowa.
Lazur rzeki blaskami swoimi wraz z jej szczęściem podobno pochował”.
„Pan się śmieje? – spytałam zdumiona – to się u nas nazywa tragedia”
Cz-ki-tani śmiech z trudem pokonał, ryż odsunął i z cicha powiedział:
„Pani głupia jest – szczęście roztrwonić, według pani, koniecznie należy –
według mnie zaś je w chwilę, co dzwoni trzeba wcielić – niech pani mi wierzy –
a tę chwilę ostatną uczynić – życie niebem wypitym zbłękitnić,
potem można już zginąć w głębinie albo mniej, albo bardziej zaszczytnie”.
Czi-ki-tani pokiwał obliczem, ust bezzębnych się zaśmiał głębiną
i naprawdę sam siebie przechytrzył i wraz świat na poszewkę wywinął.
(A w ogrodach Peng-koli we wrześniu
drugi raz zakwitały czereśnie)
8 lutego 1933