Wieczorem z tapet w półmrok chwil w wypukłość chwil się zer-O(w)O-gębiąc
Na brąz głęboko ciepły tła rzucone gruzy się pokłębią –
Przymknę powieki – zwykle – wprost – nie licząc mgnień na poły mrocznych –
Przymknę powieki – zwykle – wprost – (Nie umiem patrzeć oknom w oczy)
Zrozumiem (gdy był rankiem dzień, zbyt byłam mądra, aby pojąć)
Że mogę raz wtrąconą w mózg codzienność pieścić ciszą swoją.
(Wszak nie umiałam nigdy wpierw mieć myśli niezbrojnych w słowa –
I oczu mieć – jak innych sto – i ust szarości ucałować)
– Przestraszę się, gdy cichy ton… fa-dies… zanuci tam fortepian –
(Pod powiekami rytmem kół spiralnie się przewinie sepia)
Pomyślę nagle – tyle chwil – mógł powstać wiersz nie byle jaki,
że chcę pokochać kogoś tak, by nart całować śnieżne szlaki.
11 grudnia 1932