Jeszcze wrócę, wrócę do was, lasy,
zagubione w zagajnikach ścieżki,
osmalone bursztynowym czasem,
pnie ogromne, zwaliste i ciężkie.
W dębach, zrębach i porębach leśnych,
w aksamitnych ciemnozielach darni,
raz chłopięctwo jeszcze bystre prześnię
w ostrym kłusie i tupocie sarnim.
Trop zarosłych odszukam wędrówek,
znów oczyma zapatrzę się nisko
w pulsujące pokolenia mrówek,
w niezmęczone, drgające mrowisko.
Jeszcze oczy na wierzchołkach powieszę,
porozpędzam nad sobą obłoki,
znów się będzie od czerwca po wrzesień
czas wakacyj rozpinał szeroki.
Znowu będą w pnie stukać dzięcioły,
znów hukanie prześwidruje przestrzeń,
aż zaszuszczą płynnym trawokołem
zeszłorocznych liści szelesty.
Mrok zadymi ciężkim aromatem,
wiatr przed słońcem szpar w liściach niedomknie,
późnem latem pod liściem zębatym
może znajdę spóźnioną poziomkę.
Sosnopienne, dęborodne strony,
nieszumiące już dzisiaj nikomu!
Bystronogi, prężny, opalony,
pod gwiazdami powracam do domu.
Cytrę nocy świerszcze stroją nisko,
popętane konie dudnią z lasu,
a ja grzebię w wygasłem ognisku,
jak w popiołach minionego czasu.
Znów chcę w domu zamknąć się sosnowym
groźnym cieniem zawisnąć przy świecy,
podsłuchiwać jak szaloną głowę
kąpie księżyc w rozpluskanej rzece.
Jak rokity od srebra namokną,
jak w nich wiatrem od rozkoszy rzęzi,
i już nie wiem kto w zamknięte okno
tłucze: — księżyc, wiatr, noc czy gałęzie.
Znajdę jeszcze minione? — już nie wiem,
nie przyniesie rzeka co uniesie,
ale jeszcze powracam choć w śpiewie,
bodaj wszeptam się, wśpiewam i wdrzewię
w ciebie, — młode, minione polesie.