1902.
I.

Całą noc o twych ustach myślałem: są świeże,
dziwnie świeże i wonne, choć taki je trawi
pożar, chociaż tak wielu już je całowało...
Czyżby po nich, jak gdyby po płycie z marmuru,
ogień się tylko ślizgał, przeniknąć niezdolny?...
Czyżby dotąd nie przyszedł ten, co ślad płomienny,
piętno życia niestarte wypali w ich róży,
łamiąc ust twych dziewictwo marmurowe? Może
przyjdzie dopiero... Przyjdzie. Lecz nie ja to będę...
Wiesz, co Heine powiedział? »Gdybym spotkał w boru
tego szczęśliwca...« Znasz to. Lecz to się tak mówi...


II.

Całuj jeszcze! szalone, wściekłe usta twoje!
tak z nich upić się można, jako z czary wina!
A cóż, że kłamią? — owszem, i ja kłamię także.
Ani ja cię nie kocham, ani ty mnie. Głupstwo!
Znamy dobrze swe kłamstwo, swe kłamstwo kochamy,
tę grę zwinną nad ogni pożerczych otchłanią
i te usta szalone, usta nasze krwawe
w płomień jeden stopione, z rozkoszy omdlałe,
i na rozkosz krwią żywą znowu wzbierające!
Chociażby wszystko było kłamstwem — cóż mi o to,
kiedy prawdą jest rozkosz twoich ust, dziewczyno!
Kłam i całuj! Gorące! wściekłe usta twoje!


III.

Chciałem odejść... »Czyż po to jam cię całowała,
byś odchodził?« Masz słuszność. A więc pozostanę.
Jeszcze chwilę, godzinę, może dzień, lub tydzień,
póki pragną się jeszcze wzajem usta nasze,
póki drżą nasze ciała splecione w uścisku!
Porem (tak! bo przeminie to, wiesz o tem sama)
potem — odejdę, tak jak przyszedłem, swobodny,
nie zostawiwszy tutaj ni kawałka duszy,
która była daleko w tych szalonych chwilach
i gdy ciała się nasze w płomieniach stapiały,
zadumana i smutna w chłodnych gdzieś błądziła
gajach, do których ona zna jedynie drogę...
Wiesz, że z goryczą myślę o tem? Śmiej się, piękna!


IV.

Jak się kiedyś spotkamy? Na cóż myśleć o tem!
Mówiąc z tobą, zapomnę, żem cię zwał — imieniem;
patrząc na cię w balowej sali, pośród ludzi,
nawet myśleć nie będę, żem cię widział nagą,
żem znał ciało twe młode, w strojnej sukni skryte
i wiedziałem, jak słodkie jest i jak upojne!...
Trzęsiesz głową? nie wierzysz? sądzisz, że ja będę
myśleć zawsze...? Mój Boże! — Ale po co gryziesz?
Patrz, twe zęby mi wargę rozkrwawiły! Teraz,
póki się nie zagoi, nie zapomnę... Usty
do ust moich przypadłaś i krew pijesz. Idź-że,
głodny, słodki upiorze! — Albo pójdź, pójdź bliżej...

Czytaj dalej: W malinowym chruśniaku - Bolesław Leśmian