Tak mi na sercu, jak gdybym utracił
coś, co mi drogie było w życiu bardzo,
jakbym za stratę krwią a łzą zapłacił,
chociaż wiedziałem, że ludzie pogardzą
ceną, że jęk mój dziki śmiech zagłuszy,
że łzy północy wiatr z oczu wysuszy...
O! tak mi ciemno, tak mi źle i smutnie,
jak na rozdrożu stojącemu w burzy,
kiedy żałosne grają w drzewach lutnie,
a błękit cały ćmi się, kłębi, chmurzy —
i tylko czasem iskra gromu leci,
zabija — potem umarłemu świeci!
Drogowskaz pono był tu, lecz ramiona
opadły dawno, słup ku niebu sterczy:
wskazuje-ż drogę? — czy też na chmur łona
i na pioruny podniósł się bluźnierczy,
i czeka, rychło grom go jasny zetnie,
konać mu każąc w pustkowiu — bezdzietnie?...
Żaden już napis nie pokaże drogi
i step zostanie bez brzegów — bez końca! — —
Lecz może kiedy wędrowiec bez trwogi
zajdzie tu blaskiem przywabiony słońca,
może postawi duchem znaki nowe
w miejscu, gdzie stary słup położył głowę...?