Faust i Mefistofeles

 1894.
MEFISTOFELES

Pójdź, Fauście! Do licha zapylone księgi!
Rzuć gonitwy za wiedzą! — one bezowocne!
inne bóstwo ci wskażę, które porwać mocne
i niedowiarka nawet czarem swej potęgi!

FAUST

Darmo zwodzisz mię, duchu! Nie wierzę, by w świecie
coś znalazło się jeszcze warte trudu, wiary...
Marność wszystko — i wszystko jeno złudne mary!

MEFISTOFELES

Ej! spróbuję! — a może co wynajdę przecie?...!
Słuchaj, jeśli ci wskażę w świecie nowe bogi,
nie ułudne, niknące, ale namacalne,
piękne, jasne, potężne, a nadto — realne,
jak mi za to zapłacisz, mój ty mędrcze drogi?

FAUST

Daj mi bóstwo, przed którem uderzyłbym czołem,

daj mi bóstwo, co z rąk się nie wymknie jak złuda,
a ja duszę ci oddam za takowe cuda, —
wszystko jedno: szatanem jesteś, czy aniołem!

MEFISTOFELES

Zgoda! — — Oto skinieniem ręki burzę ściany:
widzisz! widzisz, Fauście, ten obraz przed sobą?

FAUST

Czy ja marzę? czym w błękit uleciał wraz z tobą?
Jakaż ona urocza! czy to duch świetlany?!

MEFISTOFELES

Cha! cha! mędrcze! cielesna ona, ta dziewica!
Popatrz! Śpi tak niewinna pod białą firanką...
Cóż za rozkosz by była mieć ją swą kochanką...?

FAUST

Ha! nie bluźnij! Kochanką! — ona anielica!

MEFISTOFELES

Dobry sobie! Anioły nie są tak ponętne!
Patrz! opadło z jej piersi nakrycie; — bielizna
lepiej stroi niż suknia — nawet mędrzec przyzna!
Patrz na twarz jej! Te rysy tak dziewicze, smętne...
sen tak cichy... A wiesz ty, o czem ona marzy?

Śni, że motyl leciuchny usiadł jej na usta,
łechce, draźni — a przecież go dziewczyna pusta
nie chce spędzić, choć czuje rumieniec na twarzy...
Nie wie czemu... Ten motyl rozkoszny ją wstydzi...
Śni, że lilję do gorsu wpięła, a lilija
pierś kielichem musnęła i w łono się wpija...
»To nie dobrze, lilijko... Chociaż nikt nie widzi,
jednak, kwiatku, nie trzeba — — choć ja sama nie wiem...«
Hej! rozkoszny ten kwiatek! Dziewczę się nie broni,
nie ma siły, krew czuje falującą w skroni —:
jakże krew ta gorąca, jak pali zarzewiem!
Widzisz? przez sen się piersi wznoszą pod batystem;
czekaj — troszkę odchylę, widzisz? pierś tak biała,
tak młodziuchna, okrągła... Co za kolor ciała!
jaka miękkość! Jak pięknie jej z tem gzłem przejrzystem,
z pod którego wyziera utoczone ramię,
żyłek siatką pocięte i rozkosznie świeże!
— Cóż to! nie drżyj, Fauście! — ty mędrzec, nie zwierzę! —
Widzisz czarne maleńkie to na piersiach znamię?
Do całowań stworzone! Cicho — jeszcze troszkę
tej zasłony uchylę. Jakie cudne łono!
rzeźbiarz żaden piękności takiej nie śnił pono!

Wenus! Wenus prawdziwa! Patrz, wzruszyła nożkę —
co za kształty! Nóżęta obie przez sen splata
i wypręża się cała... Co za sny mieć może?
Uśmiechnięta, na licach rumieni się zorze;
może łechce ją lekka batystowa szata?

FAUST

Puść mię! puść mię, szatanie! bo mię krew zaleje!

MEFISTOFELES

Czyż się godzi mędrcowi z tak wielkim zapałem
pragnąć czegoś, co kształtem tylko jest i ciałem!

FAUST

Puść mnie!

MEFISTOFELES

Czekaj! Uważasz, jak słodkie nadzieje
to rozkoszne stworzonko wzbudzić może, gdyby
pokochało? Gdy ramię ją lube otoczy,
zadrży cała i przymknie wpół-zamglone oczy...
Zalękniona, pragnąca — a waha się niby;
pierś się wznosi falami żądzy jakiejś nowej —
pocałunki ją palą.;

FAUST

 Ha! dosyć, szatanie!

MEFISTOFELES

...jeszcze broni się, walczy, lecz wkrótce przestanie —
mgła jej oczy zasłania i z buzi różowej
ulatuje westchnienie: kocham... — Już opada
wpół-omdlała w otwarte ramiona kochane,
już bezbronna, już szepce słowa urywane,
już się tuli, całuje — różowa i blada...

FAUST

Moja! moja być musi! Co chcesz, dam ci za to!

MEFISTOFELES

Dobrze, zróbmy ugodę.

FAUST

 Prędko, prędko!

MEFISTOFELES

 Zaraz!
tak wszystkiego załatwić niepodobna naraz!
Naprzód musim się jeszcze uporać z zapłatą.
Więc warunek — niewielki a nawet nie trudny —
jeden tylko warunek...

FAUST

 Mów prędko! — jam gotów...

MEFISTOFELES

Nierozumnych od dziś-dnia zaprzestawszy wzlotów,
rozkosz, której jest pełen ten twój... anioł cudny,
będziesz pił...

FAUST

 Zgoda! zgoda!

MEFISTOFELES

 Bierz ją zatem, człecze!

FAUST

O rozkoszy!

MEFISTOFELES

 (Już siedzi w szponach mych po uszy!
Cha! cha! cha! cha! — nie żądam nawet jego duszy, —
dusza zdechnie wpierw, nim ją z ciała śmierć wywlecze!)

Czytaj dalej: Westchnienie - Jerzy Żuławski