Czasem wieczorem rozszumią się jodły,
ciemny bór zabrzmi i do życia wstanie;
fale strumienia, jakby wtór mu wiodły,
z głębi srebrzyste wyżalą płakanie —
i słychać wtedy w całym świecie modły
spieśnionych tworów, a na ziemskim łanie
błogo i dobrze i anielsko bywa:
melodja, zda się, z bram niebieskich spływa.
I gra orkiestra! W tem nagle przycicha;
milkną przerwane akordy w połowie
i taką głuszą znowu świat oddycha,
że myśli niemal słychać szelest w głowie,
słychać, jak w lesie ćma trzepoce licha,
jak sowa z gniazda zrywa się w parowie...
Cisza. W tem łoskot wzniósł się nad wodami:
młyn się odezwał — zachrzęściał kołami.
Młyn stary — nocne odmawia pacierze;
drewniane ręce podnosząc ku górze,
wodę garściami w dłonie z desek bierze,
a potem w kropel rozmgławia ją chmurze
i czoło kryje w to białe opierze,
a że mu łozy obrosły podnóże,
więc go nie widać z za wód i zieleni,
stuk tylko słychać i kół i kamieni.
I jest młyn wtedy jak duch u człowieka:
choć nie widzialny, przecież jęczy głośno,
a we mgle spowit z tęsknotą narzeka...
Chciałby odegnać mgławicę nieznośną,
więc coraz szybcej wodę kołem sieka,
zżyma się, zrzędzi i smutno i złośno,
ale z mgły ruchem skrzydeł podwojonej
coraz się gęstsze wzdymają zasłony.
Wiatr powiał świeży; — młyn odetchnął wolno!
Mocarz! — dławiące rozegnał tumany
i z głębi lasów woń mu przyniósł polną.
Raźniej się ruszył młyn w wietrze skąpany
i zboże pracą kamieni mozolną
roztarte, chyżo napełniało dzbany.
Skorzej, radośniej młyn się w wodzie pluszcze,
a pieśnią wielką w takt mu grają puszcze...
Czy lasy płoną? Pomiędzy konary
czerwone jakieś rozpala się zorze.
Bór jest jak ręka olbrzymiej poczwary,
a w niej, jak złota stopionego morze,
łuna. Ogniste już srebrnieją żary,
lśni się już z wierzchu czarnej puszczy łoże,
lśni się już woda: to czarodziej wstaje,
olbrzymi księżyc wypływa nad gaje.
Jasno! Cień długi po łozach się łamie,
a młyn się zdaje być olbrzymem z baśni;
potężne w światło wytknął z mroku ramię,
a księżyc po niem pływa coraz jaśniej.
Młyn, jakby kapłan w świętej nocy chramie,
namiętnie szepce: o, światło! nie gaśnij —
przez łzy perłowe z rozkoszą się śmieje...
Księżyc się wznosi i ziemia widnieje...
Pod kołem woda gwiazd ulewą pryska,
a reszta dawnej, duszącej mgławicy
pod czarów różdżką jasnym duchem błyska;
jak na rusałek letniej wieczornicy,
życie i światło z kaskad wody tryska.
Ożył świat cudów! Słowo tajemnicy
zaklęć powiedział księżyca blask nocny,
nieśmiały niby, a czysty i mocny.
Młyn jest pałacem ze srebra, opali,
nad rzeką pereł stawionym zaklętą;
wewnątrz księżniczka na łożu z korali
zaczarowana marzy miłość świętą...
Łozy zadrgały, tentent słychać w dali, —
jedzie-ż królewicz wybawić zaśniętą
i czary dzielnem rozłamać ramieniem?...
— Ach! czemuż złudnem to wszystko marzeniem!