W pokoju, gęstym mrokiem wypełnionym do dna,
my — i cisza napięta jak groźna cięciwa — —
Wtem jasna strzała smyczka ciemności przeszywa:
dźwięk — ton — srebrne „dzień dobry” przychodzi melodia.
Za oknami gwiazd żebrze noc pluszowo czarna — —
Czujecie? — Ciepły powiew twarze nam owionął…
Słyszycie? — Ktoś się zbliża — nieznany — tęskniony —
przejrzyste palce włosy z czoła nam odgarną…
— Nie? — Czemu u drzwi jasnych ten dźwięk nagle utknął?
— Nie…. — Dlaczego inaczej? — Ta melodia boli!
— Po wielkich szarych schodach ktoś się pnie powoli,
a nogi ma skrwawione — — Jak smutno — jak smutno…
Po wielkich, szarych schodach trzeba iść samemu,
a nogi są ze stali — a stopni bez końca!
Na duszę jakąś żałość upadła gniotąca —
i nie ma już ratunku — i tak strasznie ciemno…
— Krzyczeć! O głos was błagać! — Gdzieżeście? — Pomocy!
Czy nas ktoś czarną płachtą omotał, rozgrodził?
Próżno serce na oślep przez ciemności brodzi —
wciąż sama jestem, sama śród tej strasznej nocy!
— — — — — — — —
W pokoju, gęstym mrokiem wypełnionym do dna,
w czarnej topieli dźwięków ja — i wy — dalecy…
Nad nami ciężko zwisla skrzypcowa melodia,
a między nami murem legł smutek Wszechrzeczy.
Źródło: Zamknięty pokój, Henryka Wanda Łazowertówna, 1930. Wiersz został unowocześniony.