Kiedy miałam szesnaście lat,
myślałam, że świat jest duży,
ale go można ująć i słowem powtórzyć,
i z człowiekiem zrymować, i w wierszu uwięzić,
jak słowika — i falę — i księżyc.
A potem niby drzewo szumiący się rozrósł
i korzenie w me ciało zapuścił:
każdy ranek mnie wołał jak daleka podróż,
w każdy dzień łza się wplotła — lub uśmiech.
Granatowo i srebrnie śpiewały wieczory
i w jaśminach moje serce biło —
oczy w oczach się topiły, jak gwiazdy w jeziorach,
gdy odgadłam twe imię: MIŁOŚĆ.
Starło się pierwsze imię, jak słowa pisane na piasku,
a przed drugiem, które było: PUSTKA, zamknęłam strwożone oczy.
Noc była koło mnie i we mnie, nade mną czas się przetoczył,
— aż znów świt nabrzmiał wołaniem, nowego jutra zwiastun.
To wtedy, gdy na Radzymińskiej ulicy witały mnie chude dzieci
z nogami skrzywionemi przez nędzę, z twarzami, które rzeźbił głód,
to wtedy — ciężki od krzywdy, od łez napuchnięty świecie,
poznałam twe imię: BUNT.
Nie umiałam o tem pisać wierszy:
jak na wiatr wystawiłam twarz
na ten świat boleśniejszy i twardszy, i szerszy,
na ten świat już nie mój — nasz!
— O jakże się rozrosłeś, pchany tysiącem rąk — razem, razem!
— O jakże mi okrzepłeś, chropowaty od krzyku — chórem, chórem!
Stupudowy, uparty kloc, windowali cię wściekle pod górę;
ociekałeś żywicą krwi, gdy cię gniewem darli jak żelazem.
... Czy to był lęk przed tobą — sękatym, groźnym, ciemnym?
Czy to była tylko powszedniość — troska, dom, obowiązki?
Zatrzymało mnie coś, wciągnęło jak lej na bagnie grząskiem...
Zatarł się tamten świat — potoczyli go sami — beze mnie.
Zatarł się tamten świat — inny nową przypłynął twarzą,
bije we mnie jak fala o brzeg podmyty — —
— O stubarwny, stukształtny i jeden, który wołasz i który przerażasz,
czy potrafię cię nazwać wreszcie, czy nadążę cię pojąć i schwytać?!
Wirujesz przed oczami bryłą wielościenną,
nocami piersi mi gnieciesz,
a kiedy widzę jedną ścianę — na drugiej jest ciemność,
a kiedy ujmę jedną krawędź — drugą usuwasz przede mną,
świecie!...
Jakże cię w słowach zawrzeć, jakiem cię nazwać imieniem,
jakże cię przetłumaczyć na wzrok i słuch, i dotyk,
— który jesteś nieruchomy i płynny, który jesteś światłem i cieniem,
mniejszy od serca ludzkiego, większy od ludzkiej tęsknoty!
Ja jestem tylko człowiek: tyle życia — ile tętna w żyłach, tyle mądrości —
[ ile mózgu pod kopułą czoła;
ja jestem tylko człowiek: tyle godzin snu, co nie koi,
[ tyle — pracy, która nie cieszy...
Pędu tyle — by aż padać, do ciebie śpiesząc.
Siły tyle — żeby powstać, gdy zawołasz.
A jeśli życia starczy tylko, by cię przeczuć?
Jeśli tęsknota nie rozświetli niewiedzy, w której mnie grążysz?
A jeśli mnie do prawdy już nic nie dowlecze?
A jeżeli cię nazwać nie zdążę?!
— Czy to dopiero wtedy, gdy na oczy rozwarte ostatniem zdziwieniem
noc opadać pocznie skrzydłem olbrzymiem,
czy to wtedy pozwolisz rękom stygnącym, na kołdrze drgającym jak cienie,
skreślić prawdziwe twe imię? ...
Źródło: Imiona świata, Henryka Wanda Łazowertówna, 1934.