A gdy księżyc do okien zapuka,
pójdę sobie — jak co wieczór — na dworzec:
może powie, przyzna się może,
czemu nas tak niegodnie oszukał?
Z niepokojem przeszukam na nowo
każdy wagon na uśpionej stacji…
— Może znajdę zwiędły bukiet z wakacji,
zapomniane, najczerwieńsze słowa?
I do szyn pójdę błagać ratunku —
niech powiedzą: jak trafić, którędy
biec na schodki tamtej srebrnej werendy
po zgubione wiśnie pocałunków?...
Ale szyny nie pomogą, tylko skłamią
nowe jutra, kolorowe odjazdy — —
Wrócę — patrząc poprzez łzy na gwiazdy
— złote ćwieki w zatrzaśniętej bramie.
Opublikowano w: Zamknięty pokój
Źródło: Zamknięty pokój, Henryka Wanda Łazowertówna, 1930.