Dramat rodzinny w Nie-Boskiej komedii

Autorka opracowania: Marta Grandke.

Dra­mat „Nie-bo­ska ko­me­dia” au­tor­stwa Zyg­mun­ta Kra­siń­skie­go po raz pierw­szy opu­bli­ko­wa­ny zo­stał w roku 1835 w Pa­ry­żu. Jest to dzie­ło za­wie­ra­ją­ce w so­bie skom­pli­ko­wa­ną pro­ble­ma­ty­kę i wie­le zło­żo­nych mo­ty­wów li­te­rac­kich. Jed­nym z po­ru­sza­nych w nim aspek­tów jest dra­mat ro­dzin­ny. Do­ty­czy on głów­ne­go bo­ha­te­ra utwo­ru, czy­li hra­bie­go Hen­ry­ka oraz jego naj­bliż­szych - żony Ma­rii i syna Or­cia. Dra­mat ro­dzin­ny obej­mu­je sobą dwie pierw­sze czę­ści „Nie-bo­skiej ko­me­dii” i sta­no­wi tak­że po­le­mi­kę z syl­wet­ką bo­ha­te­ra ro­man­tycz­ne­go. 

Dra­mat ro­dzin­ny w „Nie-bo­skiej ko­me­dii” obej­mu­je sobą losy ro­dzi­ny hrabiego Henryka. Jako mło­dy czło­wiek za­ko­chał się on w pięk­nej i do­brej Ma­rii, któ­ra zgo­dzi­ła się zo­stać jego żoną. Hen­ryk był wów­czas prze­ko­na­ny, że uko­cha­na do koń­ca ży­cia po­zo­sta­nie jego muzą. Sy­tu­acja jed­nak szyb­ko zmie­ni­ła się, gdy na świat przy­szedł ich syn, Or­cio.

Ma­ria szyb­ko od­na­la­zła się w ży­ciu ro­dzin­nym, or­ga­ni­zu­jąc je i opie­ku­jąc się sy­nem, tym­cza­sem Hen­ryk do­szedł do wnio­sku, że czu­je się źle jako gło­wa ro­dzi­ny. Obo­wiąz­ki wo­bec żony i dziec­ka nu­dzi­ły go i iry­to­wa­ły, mę­czy­ła go ich po­wta­rzal­ność oraz przy­ziem­ność. Hra­bia czuł bo­wiem, że prze­zna­czo­ny jest do rze­czy wiel­kich i szla­chet­nych, nie zaś do ży­cia z ro­dzi­ną. Chciał być po­etą, two­rzyć wier­sze, speł­niać swo­je am­bi­cje. Do­dat­ko­wo kusi go pięk­na Dzie­wi­ca.

Hra­bia Hen­ryk osta­tecz­nie opusz­cza swo­ją ro­dzi­nę, po­dą­ża­jąc za swo­imi ego­istycz­ny­mi pra­gnie­nia­mi. Oka­zu­je się jed­nak, że zo­stał on oszu­ka­ny - Dzie­wi­ca to tak na­praw­dę roz­kła­da­ją­cy się trup, a on sam zo­stał zwie­dzio­ny przez sza­ta­na, pra­gną­ce­go po­rwać jego du­szę do pie­kła.

Hra­bia Hen­ryk wra­ca więc do swo­jej ro­dzi­ny, któ­rą opu­ścił w dniu chrztu syna. Oka­zu­je się jed­nak, że jego odej­ście po­cią­gnę­ło za sobą ka­ta­stro­fal­ne skut­ki. Jego żona, Maria, stra­ci­ła zdro­we zmy­sły, odej­ście męża pchnę­ło ją w sza­leń­stwo. Umiesz­czo­no ją osta­tecz­nie w szpi­ta­lu dla ner­wo­wo cho­rych, gdzie po pew­nym cza­sie zmar­ła. Jed­nak wcze­śniej Ma­ria wy­mo­dli­ła dla swo­je­go syn­ka, Or­cia, dar po­ezji, któ­ry miał mu za­pew­nić mi­łość ojca.

Jej pra­gnie­nie speł­ni­ło się, jed­nak po­ezja oka­za­ła się być jed­no­cze­śnie da­rem i prze­kleń­stwem dla dziec­ka. Nie po­tra­fi­ło się bo­wiem ono za­jąć ni­czym in­nym. Or­cio róż­nił się od resz­ty dzie­ci, nie czuł ich ra­do­ści i bez­tro­ski. Na do­da­tek za­czął tra­cić wzrok i rów­nież za­cho­ro­wał na tle ner­wo­wym. Osta­tecz­nie Or­cio gi­nie od zbłą­ka­nej kuli, ni­g­dy tak na­praw­dę nie ży­jąc peł­nią swo­je­go krót­kie­go ży­cia. 

Opi­sy­wa­ny dra­mat ro­dzin­ny ma miej­sce w wy­ni­ku dzia­łań hra­bie­go Hen­ry­ka. Wszyst­kich tych nie­szczęść da­ło­by się unik­nąć, gdy­by wziął on od­po­wie­dzial­ność za swo­je dzia­ła­nia i de­cy­zje, za­miast ego­istycz­nie sku­piać się na za­spo­ko­je­niu swo­ich po­trzeb i am­bi­cji. Jego odej­ście spo­wo­do­wa­ło bo­wiem ol­brzy­mie stra­ty emo­cjo­nal­ne u Ma­rii i Orcia, a sa­me­go syn­ka po­zba­wi­ło dzie­ciń­stwa. Jego zroz­pa­czo­na mat­ka sta­ra­ła się bo­wiem uczy­nić wszyst­ko, by Or­cio za­słu­żył na apro­ba­tę i mi­łość ojca, któ­ra po­win­na mu być oka­zy­wa­na bez­wa­run­ko­wo.

De­cy­zje hra­bie­go Hen­ry­ka zruj­no­wa­ły więc ży­cie dwój­ki nie­win­nych osób, w tym jego wła­sne­go dziec­ka. Skut­ków jego czy­nów nie da się już na­pra­wić, ale moż­na ich było tak­że ła­two unik­nąć, gdy­by Hen­ryk przed ślu­bem za­sta­no­wił się, cze­go tak na­praw­dę ocze­ku­je od ży­cia.


Prze­czy­taj tak­że: Obraz rewolucji w Przedwiośniu i Nie-Boskiej komedii

Ak­tu­ali­za­cja: 2022-08-30 19:02:12.

Sta­ra­my się by na­sze opra­co­wa­nia były wol­ne od błę­dów, te jed­nak się zda­rza­ją. Je­śli wi­dzisz błąd w tek­ście, zgłoś go nam wraz z lin­kiem lub wy­ślij ma­ila: kon­takt@po­ezja.org. Bar­dzo dzię­ku­je­my.