Syty i pusty jak dzień niedzielny
trawię godziny, dni i miesiące.
Życie zasnute tłustości bielmem,
sjesta bezbrzeżna w suchem gorącu.
Jak spracowaną żylastą ręką
stół stertą książek prasnął mi w oczy —
nic nie podźwignie głowy obrzękłej,
na której ciężar bezmyślny spoczął.
Ta dłoń bezwolna ująwszy pióro
słów już nie składa, kreśląc litery;
drzewa pokraczne, pyski lemurów
rosną na bladych skrawkach papieru.
Brodaty anioł z dziecięcą twarzą,
wstrętna chimera leniwych myśli —
Ach, nic nie tworzyć. Nie wyobrażać
I snu żadnego nigdy nie przyśnić.
Nieznośnie duszno. Czyż można dłużej?
Ta wieczna drzemka, fałszywy spokój.
Kiedyż się wreszcie niebo zachmurzy,
by nas oczyścić w piorunach burzy,
obmyć w ulewy potoku?
Źródło: W połowie drogi, Teodor Bujnicki, 1937.