Wpół zdania przerwać nagle powieść rozpoczętą,
postawić z brzękiem szklankę na niklowy spodek.
Oto wreszcie nadeszła, szeleszcząc jedwabiem
i owiała nas rześkiem, radosnem i młodem.
Tyżeś to, Muzo nasza, zapomniana w gwarze,
wykreślona z równania mądrze złożonego.
Do kogo z nas przybyłaś, miłość zwiastująca,
zdyszana i rumiana od szybkiego biegu?
Patrz, jak nam nagle wszystkim oczy zaświeciły —
ile radości jeszcze na ustach i w dłoniach,
jeszcze krew młodą toczą tętnice i żyły,
w piersiach serce łomocze miarowo i mocno.
Gdy ściągasz rękawiczkę z ręki wypieszczonej,
lśniącej lakierowanych paznokci rubinem —
popłoch jak dreszcz stoliki roztrąca kawiarni,
śpieszymy ciebie uczcić przemową i winem.
A ty siądziesz na chwilę, myśląc o czemś innem,
z roztargnieniem wysłuchasz naszych słów wzruszonych,
umoczysz w winie wargi, malowane kredką,
wciąż ciekawe spojrzenia rzucając na strony.
Lecz zanim nas pożegnasz skinieniem niedbałem
i sztucznie powiedzianym francuskim frazesem —
potrafisz dać nam tyle szczęścia i radości
swojem zdawkowem zdaniem i zbyt błahym gestem.
Tyle nam wszczepisz wiary w moc ramion i mózgów,
słabym dodasz otuchy, wątpiącym nadziei —
o Muzo — przyjaciółko, bogini poetów,
obojętna dziewczyno, która z nas się śmiejesz.
1932.
Źródło: W połowie drogi, Teodor Bujnicki, 1937.