Boska komedia - Piekło - Pieśń XIII

Autor:
Tłumaczenie: Edward Porębowicz

Schodząc niżej, poeci napotykają dusze samobójców zamienione w drzewa, których liście i kora służą za pożywienie harpiom. Wśród nich spotykają Pietra della Vigna. Samobójcy-rozrzutnicy cierpią pędzeni i szarpani przez rozwścieczone wilki.


Jeszcze nie przebył krwawego potoku,
Gdyśmy się w leśne dostali gęstwiny,
Gdzie żadna ścieżka nie świtała oku.
Liść nie zielony tam, lecz jakiś siny;
Gałąź nie gładka, lecz jakaś żylasta;
Zamiast owoców — zatrute jeżyny.
Nie tak się plące i nie tak zarasta
Między Kornetem a Cecyną puszcza,
Gdzie zwierz się chowa, wróg sioła i miasta.
Tu gniazda wije brzydkich harpii tłuszcza,
Która, Trojanom obmierziwszy żydła,
Z czarną ich wróżbą na wędrówkę puszcza.
Ludzkie oblicza mają, duże skrzydła,
Pierzaste brzuchy i szpony jastrzębie;
Z dziwnych drzew jęczą dziwaczne straszydła.
Rzekł Mistrz mój dobry: „Zanim w lasu głębie
Wejdziesz, masz wiedzieć, że to krąg jest wtóry
I będziesz w jego zostawał obrębie,
Aż na okropne natrafisz piachury;
Teraz patrz pilnie, pomny, com powiadał,
Rzeczy obaczysz niezwykłej natury".
Po boru echem jęk ogromny biadał,
Ale kto jęczyć mógł, nie wypatrzyłem,
Więc stałem, a strach z głosów na mnie padał.
Sądziłem, że Mistrz sądził, że sądziłem,
Jakoby głosy owe szły z gęstwiny
Od duchów, które sobą wystraszyłem.
„Sprobuj — powiada mi — urwać z krzewiny
Jedną gałązkę; kiedy się odłamie,
Mniemania twoje obrót wezmą iny".
Ja usłuchałem i, ściągnąwszy ramię,
Gałązkę z dużej ułamałem śliwy.
„Czemu kaleczysz?" — jęknął pień, a znamię
Ciemną czerwienią podbiegło krwi żywej,
I znowu biadał: „Czemu rwiesz mi trzewa?
O, jakiż w tobie duch nielitościwy!
Byliśmy ludzie, dziś jesteśmy drzewa,
Ale się z czulszą litością spotyka
Bodaj gadziny dusza..." Tak się gniewa
Widmo i na kształt żywego patyka,
Gdy płonie z jednej, płacze z drugiej strony,
A od przeciągu i skwirczy, i syka,
Ów szczątek słów i łkań wydawał tony;
Zatem mi z ręki wypadła chabina
I stałem, patrząc, jak człek przerażony.
„Duszo rozdarta — Mistrz mówić zaczyna —
Gdyby on mógł był uwierzyć w te dziwy,
Które ma stara powieść wypomina,
Nie byłby ściągnął ręki popędliwej;
Źle mi radziło cudu podobieństwo,
Żem go do próby popchnął niegodziwej.
Lecz powiedz, ktoś ty, aby, za męczeństwo
Zadane, blasku przyczynił twej sławie,
Gdy między ludzkie wróci społeczeństwo".
Więc duch: „Tak słodko prosisz i łaskawie,
Że nie lża milczeć; a niech nie zniechęcę,
Jeśli was dłużej powieścią zabawię.
Jam jest, masz wiedzieć, ten, com trzymał w ręce
Obadwa klucze od serca Frydryka,
W którym, bywało, tak pochlebnie kręcę,
Że już nade mnie nie zna powiernika.
Ta moja w służbie przychylność i wiara
Sen mi odbiera i grób mi odmyka.
Bo nierządnica, co od wrót cezara
Nigdy wszetecznych oczu nie odwróci,
Dworów zakała i zaguba stara,
Wszystkie przeciwko mnie zapala chuci,
A gniew Augusta od nich tak rozpłonie,
Że świetność moja w kiry się przerzuci.
Więc oburzenia smak poczuwszy w łonie,
Ja, prawy, krzywdę sobie zadawałem,
Tusząc, że śmiercią wzgardy się uchronię.
Lecz na tę korę, co dziś jest mym ciałem,
Przysięgam: panu, tak godnemu chluby,
Nigdy powinnej wiary nie złamałem.
Który z was obu na świat wróci luby,
Pokrzep mą pamięć, co w bezcześć popada
Z zawiści wrogów żądnych mej zaguby".
Wieszcz chwilę czekał, a potem powiada:
„Nie zwlekaj; pytaj, póki czasu stanie,
O czym twa dusza jeszcze wiedzieć rada".
Na to ja rzekłem: „Sam go pytaj, Panie,
O to, co mniemasz, że mi wiedzieć płuży,
Bo mnie już w piersiach dławi litowanie".
A on: „Jak tuszę, że druh mój usłuży
W tym, w czym go kolwiek twoja prośba wzywa,
O cieniu drzewnej powierzony stróży
Tak racz nam wykryć, przez jakie przędziwa
Duch wasz się wplata w te zaklęte sęki
I czyli kiedy więzy swe rozrywa?"
Więc z pnia się nagle odezwały jęki,
A szmerem westchnień ta się mowa wlekła:
„Krótko wyłożę sposób naszej męki:
Gdy dusza nasza, sama na się wściekła,
Pożegna ciało na pobyt jej dane,
Minos ją zsyła do siódmego piekła.
Śród lasu, w miejsce wprzód nie wyszukane
Pada przygodnie, jak ją wiatr ułowi;
Padłszy, kiełkuje, niby ziarnko lniane.
Wypuszcza pędy, drzewkiem się odnowi;
Harpie, liść jego szczypiąc, srogie katy,
Ból jemu czynią, a okna bólowi.
Kiedyś po ziemskie nasze wrócim szaty,
Ale ich na się żaden z nas nie wdzieje:
Nie lża odzyskać własnowolnej straty.
Tu je przywleczem; pośród smętnej knieje
Nasze cielesne zawisną łupiny,
Każda na drzewie, gdzie duch jej gnuśnieje".
Zamilkł, a podczas gdy jeszcze nowiny
Jakiej czekamy z ust dziwnego krzaku,
Chrzęst nas uderzy idący z gęstwiny,
Jako myśliwca, gdy stojąc na szlaku,
Tupot odyńca słyszy i ogary,
I trzask gałęzi, i hałas orszaku.
Wtem z lewej strony wybiegły dwie mary
Nagie i krwawe skórą obszarpaną:
Biegnąc, łamały chrusty i konary.
„Przyjdź, śmierci!" — wołał przedni; za zdyszaną
Duszą w te-ż tropy drugi próżno rące
Wytężał nogi, wołając: „Hej, Lano,
Mniej prędko biegłeś po tieppijskiej łące!"
Wtem tchu mu brakło; niechawszy zdobyczy,
Przypadnie i z krzem w jeden kłąb się splące.
A las za nimi psiarnią zaskowyczy;
Sfora suk czarnych w okropnym obcesie,
Jakby na łowach puszczona ze smyczy,
Do ukrytego w krzaku ducha rwie się,
Potem drugiego porwie na paszczękę
I nędzne szmaty rozwłóczy po lesie.
Tedy przewodnik mój wziął mię za rękę.
I wiódł do krzewu, co daremnie biada
I krew z ran sączy za niesłuszną mękę:
„Jakubie da Sant'Andrea — krzak gada —
Czemu się moją ratujesz przyczyną?!
Za grzech twój czemu kara na mnie spada?"
Więc przystanąwszy Wódz mój nad krzewiną
Spytał: „Kto jesteś, co-ć tyloma usty
Krew i westchnienia jedno z drugim płyną?"
„Istoty, którym dziwnymi dopusty
Rzeź była wstrętna przed oczy stawiona,
Co pniowi memu pozdzierała chrusty,
U stóp smutnego zgarnijcie je trzona:
Jam dziecię grodu, który na Baptystę
Zamienił swego dawnego patrona,
Za co ów gniewy poprzysiągł wieczyste.
I gdyby nie to, że zeń most na Arno
Po dziś dzień szczątki chowa, to ojczyste
Mury, co dłonią wznosili ofiarną
Obywatele z Attyli pogromu,
Pewnie stawiane byłyby na marno.
Wiedz, jam obwiesił się na własnym domu".

Przejdź do Pieśni XIV - Piekło

Czytaj dalej: 14. Boska komedia - Piekło - Pieśń XIV - Dante Alighieri