Boska komedia - Piekło - Pieśń III

Autor:
Tłumaczenie: Edward Porębowicz

Dante i Wergili przekraczają bramę piekieł i zatrzymuja się w przedsionku, gdzie cierpią dusze ludzi, którym na ziemi dobro i zło było równie obojętne; następnie docierają do brzegów Acherontu i obserwują Charona przewożącego dusze potępione. Oślepiony błyskawicą Dante pada - "jako pada człowiek senny" - i w tym omdleniu zostaje przeniesiony na drugi brzeg rzeki.

„Przeze mnie droga w miasto utrapienia,
Przeze mnie droga w wiekuiste męki,
Przeze mnie droga w naród zatracenia.
Jam dzieło wielkiej, sprawiedliwej ręki.
Wzniosła mię z gruntu Potęga wszechwłodna,
Mądrość najwyższa, Miłość pierworodna;
Starsze ode mnie twory nie istnieją,
Chyba wieczyste — a jam niepożyta!
Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją..."
Na odrzwiach bramy ten się napis czyta,
O treści memu duchowi kryjomej.
„Mistrzu — szepnąłem — z tych słów groza świta!"
A on mi na to, jak człowiek świadomy:
„Tu oczyść serce podłością zatrute,
Tu zabij w sobie wszelki strach znikomy.
Do miejsc my przyszli, gdzie czynią pokutę
Owi, com mówił, boleści dziedzice,
Duchy ze skarbu poznania wyzute".
Dłoń mi na dłoni położył i lice
Ukazał jasne, duchem natchnął śmiałem,
Po czym wprowadził w głębin tajemnice.
Stamtąd westchnienia, płacz, lament chorałem
Biły o próżni bezgwiezdnej tajniki:
Więc, już na progu stając, zapłakałem.
Okropne gwary, przeliczne języki,
Jęk bólu, wycia, to ostre, to bledsze,
I rąk klaskania, i gniewu okrzyki
Czyniły wrzawę, na czarne powietrze
Lecącą wiru wieczystymi skręty,
Jak piasek, gdy się z huraganem zetrze.
Nieświadomości skrępowany pęty:
„Mistrzu — spytałem — skąd ten chór boleści,
Kto ów lud taką snadź rozpaczą zdjęty?"
On rzekł: „Męczarnię takiej podłej treści
Znoszą w tym miejscu te dusze mizerne,
Które bez hańby żyły i bez cześci.
Są zaś wmieszane między owe bierne
Rzesze aniołów, które samolube
Żyły, ni wrogie Bogu, ni też wierne.
Niebo ich nie chce, gdyż niosłyby zgubę
Jego piękności; piekło je wyklucza,
Gdyżby z nich gorsi mogli zyskać chlubę".
Ja znowu: „Mistrzu, co im to dokucza,
Że tak biadają głosami rozpaczy?"
A on wysłuchał mię i tak poucza:
„Wiedzą, że skonu dzień im się nie znaczy,
A ciemnym bytem tak są tutaj mali,
Że wszystko inne przenieśliby raczej.
Świat nie dopuścił, aby w sławie trwali;
Litość ni sąd się nimi nie opieka;
Nie mówmy o nich; popatrz i pójdź dalej".
A wtem proporczyk ujrzałem, z daleka
Mknący tak szybko, jakby go nosiła
Dłoń niegodnego spoczynku człowieka.
Za nim niezmierna czerń smugą się wiła;
Nigdy bym nie był uwierzył na słowo,
Że tyle ludu śmierć już wytraciła.
Poznałem kilku między bezcechową
Ciżbą; pośród nich szła mara człowieka,
Co z trwogi wielką skaził się odmową.
Więc zrozumiałem, że tu śmierć zawleka
I tłoczy razem owe podłe sotnie,
Których Bóg i czart równo się wyrzeka.
Nędznym, co w świecie żyli nieżywotnie,
Rój os i przykra kąsa ciało mszyca;
Jęczą, gdy ból im do żywego dotnie.
Od tych ukąszeń krew tryska na lica,
Którą u stóp ich łzami napojoną
Kłąb glist natrętnych kałduny nasyca.
Potem, gdy inną wzrok posłałem stroną,
Nad wielką rzeką ujrzę ludu ławy.
„Mistrzu — powiadam — niech mi dozwolono
Będzie zapytać: Kto są? Jakie sprawy
Każą im śpieszyć? Ile zmierzch dozwoli
Rozeznać, widzę, że krok niosą żwawy".
A on: „Na powieść o nich przyjdzie kolej,
Kiedy staniemy razem z nieszczęsnemi
Nad Acherontem, strumieniem niedoli".
Więc wzrok ze wstydu spuściwszy ku ziemi,
Zamilkłem, nie chcąc dłużej być natrętem.
I tak do rzeki brzegów szliśmy niemi.
Wtem spojrzę, w łodzi mknie owym odmętem
Starzec kędziorów sędziwych i brody,
Wołając: „Gorze wam, duchom przeklętym!
Nie pójdziecie wy na niebieskie gody:
Przybywam przewieźć was po czarnej strudze
W ciemności wieczne, na żar i na chłody.
A ty, co jeszcze ciało masz w posłudze,
Duch żyw! Co robisz w umarłych narodzie?..."
Kiedy zaś widział, że z odejściem żmudzę:
„Z innej przystani i po innej wodzie
Jest wyznaczony szlak twojej podróży,
Wypada tobie lżejszej szukać łodzi".
„Niech się, Charonie, w tobie gniew nie burzy! —
Rzekł Mistrz — tak życzą tam, gdzie śladem chcenia
Zaraz czyn kroczy; wara pytać dłużej!"
Więc lic kosmatych surowość odmienia
Przewoźnik, włodarz czarnowodnej rzeki,
W krąg ócz mający obrączki z płomienia.
Ale tym nagim i znużonym szczęki
Dzwoniły, w lica strach zachodził siny,
Gdy usłyszeli swój los niedaleki.
Boga, rodziców, ludzkość, narodziny
I dzień, i miejsce swych narodzin klęli,
I syny swoje, i swych synów syny.
Potem się sparli, łkając nad topieli
Brzegiem, skąd wszyscy pójdą na męczarnie,
Co żyć w bojaźni bożej nie umieli.
Bies Charon ócz swych zaświeca latarnie,
Drogę wskazując i kupą ich goni,
A gdzie nie idą w ład, tam wiosłem garnie.
Jako pod jesień drzewo liście roni
Jedno po drugim — aż się konar wdowi
Nagim, ze stroju wyzutym, odsłoni,
Tak ci dziedzice grzechu Adamowi
Jedno po drugim zlatają mu w sudno,
Niby na wabia sokół w dłoń łowcowi.
I jadą przez toń ciemnościami brudną,
A nim na brzeg je przeciwny wysadzi,
Po tamtej stronie znów od gości ludno.
„Synu mój — tak Mistrz swoję rzecz prowadzi —
Lud, co umiera w nieprzyjaźni bożej,
Z ziemi wszech krańców tutaj się gromadzi.
Co rychlej wszyscy rzekę przebyć skorzy,
Bo tak ich boska sprawiedliwość bodzie,
Że zmniejsza lęku, a pragnienie mnoży.
Nie chodzą duchy dobre ku tej wodzie;
Wiesz teraz, czemu, widząc cię w ich kole,
Chciał tobie Charon stawać na przeszkodzie".
Gdy skończył mówić, całe czarne pole
Drgnęło tak mocno, że kiedy przypomnę,
Jeszcze mi dzisiaj znój stawa na czole.
Z pola łez wianie buchnęło ogromne,
Przeleciał po nim gromu błysk czerwienny
I omdlały mi zmysły nieprzytomne,
I padłem, jako pada człowiek senny.

Przejdź do Pieśni IV - Piekło

Czytaj dalej: 4. Boska komedia - Piekło - Pieśń IV - Dante Alighieri