W jarze piątym poeci obserwują oszustów zanurzonych we wrzącej smole, których pilnują diabły uzbrojone w harpuny. Widzą także ducha mieszkańca Lukki świeżo przybyłego do piekła. Zły Chwost, przywódca diabłów, daje poetom eskortę, która ich poprowadzi bezpiecznie brzegami jaru.
Górą przełęczy, gwarząc bez ustanku
O rzeczach, które w powieści pominą,
Szliśmy, aż doszli najwyższego ganku,
By stamtąd zajrzeć w następną szczelinę
Złych Dołów i jej marne poznać żale:
Spojrzę, w ciemnościach dziwnych okiem ginę.
Jako w weneckim zimą arsenale
Wre lepka smoła w kotłach na zaprawę
Okrętów, których uszkodziły fale:
Więc kiedy jeden nową stawia nawę,
Drugi rozbitej przez długie podróże
Pakułą boki zatyka dziurawe;
Więc jeden reje, drugi sztaby, trzeci struże
Wiosła, a czwarty zasię kręci liny;
Ów żagle łata i małe, i duże —
Tak mocą bożą, bez ognia przyczyny
W padolnym żłobie smoła wrzała zgęsła
I ośliniała całą głąb kotliny.
Widziałem jeno tyle, że się trzęsła
W bańkach powierzchnia bulgocąca wrzątku:
To się wzdymała w kożuch, to znów klęsła.
A gdym tak patrząc czekał zdarzeń wątku,
Wódz mój zawołał nagle: „Wara! Wara!"
I ściągnął z miejsca, gdziem stanął z początku.
Więc się zwróciłem jak człek, co się stara
Wytrwać i poznać strach, który go pędzi,
A choć w nim bojaźń odwagę rozpara,
Ucieka wprawdzie, ale kroków szczędzi:
Ujrzałem postać czarnego straszydła,
Biegnącą mimo po skalnej krawędzi.
Aj, jaka mara to była obrzydła!
Jak mi się wydał czart w swym iściu srogi
Na lekkiej nodze, rozłożywszy skrzydła!
Z bark, co prężyły pyszne ostre rogi,
Zwisał mu grzesznik na wznak wywrócony;
On, pazurami dzierżąc go za nogi,
Z naszego mostu krzyczał: „Hej, Złe Szpony!
Oto starosta jeden z Zyty grodu;
Weźcie go pod się, a ja w tamte strony
Wracam do miasta, gdzie ich mam jak lodu;
Oprócz Bontura chłop w chłopa filuty,
Za dzięgi z »nie« — »tak« robią bez zachodu".
W przepaść go rzucił i po skale lutej
Wracał, a gonił, nie stawiając pięty,
Szybciej niż kundys w złodzieja poszczuty.
Ów spadł i grzbietem wypływał, wpół zgięty,
A czarci, stojąc pod mostem, krzyczeli:
„Nie kłaniaj! Tu nie Wizerunek święty!
Inszej tu zażyj niż w Serchio kąpieli;
Jeśli z łap naszych nie strach ci zadzierki,
Bacz, żebyśmy cię więcej nie widzieli!"
Wtem stoma widły pokłuli mu nerki,
Krzycząc: „Po ciemku pląsaj sobie w warze
I po omacku czyń swoje szacherki!"
Właśnie tak samo kuchcikom kucharze,
Aby po wierzchu mięso nie pływało,
Każąje topić widelcami w garze.
A Wódz mój rzecze: „By się nie wydało,
Że jesteś tutaj, obierz sobie głazy
Za mur i skryj się, przysiadłszy za skałą;
A jakiejkolwiek doznałbym obrazy,
Bądź no spokojny, że im się obronię:
Raz już mię takie spotkały przekazy".
Potem most przeszedł; gdy po drugiej stronie
Docierał, gdzie się poczyna wał szósty,
Zaprawdę, musiał nieść odważne skronie!
Z jaką wściekłością i z jakimi szusty
Zgraja kundysów wypadnie na dziada,
Aż krzyczy: „Ratuj!" — drżąc białymi usty,
Tak tu czerń diabłów spod mostu wypada,
Grożąc widłami; lecz on na kaduki
Krzyknął: „Wara wam! Ta nie płuży zdrada!
Zanim poczniecie dzióbać, czarne kruki,
Sam tutaj który! Słysz, co się mnie tyczy!
Potem już dam się potargać na sztuki".
„Hybaj, Zły Chwoście!" — czereda zakrzyczy.
Więc jeden wyszedł, reszta w miejscu stoi;
Podbiegł i pytał Mistrza, czego życzy.
„Myślisz, Zły Chwoście, że mógłbyś tu mojej
Osoby w piekle zażywać widoku
I że mógłbym wam oprzeć się krom zbroi
Bożego sądu i losów wyroku?
Zatem puszczaj mię! Niebo rozkaz dawa,
Bym komuś drogę ukazał śród mroku".
Tedy runęła czarta duma żwawa;
Z rąk mu narzędzie męki wyleciało
I rzekł do czerni: „Żgać nie mamy prawa!"
A Wódz mój do mnie: „Ej, ty, co za skałą
Siedzisz, kamiennym zasłonięty wałem,
Powstań i do mnie tu powracaj śmiało!"
Za czym się ruszę i popędzę cwałem;
Wszyscy szatani zabiegli mi drogę,
A ja już się ich niekarności bałem.
Pamiętam twierdzy poddaną załogę:
Śród wrogich szyków, pod paktem z Kaprony
Wychodząc, równą czuć musiała trwogę.
Do boku Wodza cały przytulony,
W gromadę czartów, co z takim wypadła
Złowrogim gestem, wzrok miałem wlepiony.
Zniżając haki, piekielne widziadła
Szeptały do się: „Kuper mu zdziurawię!"
I podjudzały: „Kól go aż do sadła!"
Lecz ten, co w naszej pośredniczył sprawie,
Prędko do czarta przyskoczy i powie:
„Ździebełko! Hola, hola, nie tak żwawie!"
A do nas: „Niech wam nie postoi w głowie
Kołować dalej po tej skały grzbiecie;
Łuk szósy leży skruszony w parowie.
Lecz skoro naprzód koniecznie iść chcecie,
Tym tu wyłomem drogę przedsięweźcie;
Blisko most stoi, którędy przejdziecie.
Lat się spełniło właśnie tysiąc dwieście
Sześćdziesiąt i sześć wczoraj o tej porze,
Więcej pięć godzin, jak się owo przejście
Zapadło; czarcią z wami poślę stróżę
Zajrzeć, czy gdzie duch głowy nie wytyka;
Pokorę dla was i rygor im wdrożę.
„Niech Tłumirosa z Wiłą naprzód zmyka! —
Wrzasnął. — Psia Morda za nimi w sie czasy;
Kudłacza daję wam za dziesiętnika.
Nadto ruszajcie, Smoczy Pysk i Łasy,
I Ostry Pazur, i Knurec Zębaty,
I ze Szalejem Opętaniec Krasy.
Nad wrzącą smołą rozstawić mi czaty;
Tym mają dane być glejt i opieka
Do mostu, co się nie zapadł przed laty".
„Biada — krzyknąłem — co nas tutaj czeka?!
Odejdźmy sami, gdyś szlaku podróży
Świadom; ja wolę widzieć ich z daleka.
Przezorny byłeś dotąd, bądźże dłużej;
Nie słyszysz, jak to zgrzytają im kielce?
Brew namarszczona rzecz niedobrą wróży".
A Mistrz mój na to: „Lękliwy żeś wielce!
Niechże się marszczą i zgrzytają zdrowi;
Na prażące się pomstują topielce".
Wtem ku lewemu pierzchnęli wałowi,
Wprzód wyciągnąwszy języki przed starszem,
Zębem przycięte, znak dziesiętnikowi.
A on im z kupra zagrał przed wymarszem.
Przejdź do Pieśni XXII - Piekło