Boska komedia - Piekło - Pieśń XV

Autor:
Tłumaczenie: Edward Porębowicz

Idąc w dal­szym cią­gu trze­cim ja­rem, po­eci spo­ty­ka­ją du­sze so­do­mi­tów; Dan­te roz­po­zna­je wśród nich Bru­net­to La­ti­nie­go, któ­ry prze­po­wia­da mu przy­szłość i roz­pra­wia o lo­sie swo­ich to­wa­rzy­szy nie­do­li: Pri­scja­na, Fran­ce­sca d'Ac­cor­so i An­drei de­'Moz­zi.


Krok te­raz nie­siem po cem­brzyn­nej ska­le,
A para, co się uno­si nad stru­gą,
Bro­ni od ognia i brze­gi, i fale.
Jako więc mię­dzy Gu­iz­zan­tem a Bru­gą
Fla­mand­czy­ko­wie mo­rzu czy­nią wstrę­ty
I od­pie­ra­ją przy­pływ tamą dłu­gą
Lub pa­dew­czy­cy po wy­brze­żu Bren­ty
Gdy ochra­nia­ją swe mia­sta i gro­dy,
Nim Chia­ran­ta­na od wio­sny po­czę­tej
Roz­ta­je — taki biegł wał brze­giem wody;
Lecz niż­szy tu­dzież na gru­bość mniej spo­ry,
Dzie­ło rąk mi­strza ta­jem­nej przy­ro­dy.
Gdzieś w tyle zo­stał z dziw­ny­mi upio­ry
Gaj i już znik­nął z wid­no­krę­ga wzro­ku
Nie­do­strze­gal­ny; a wtem przez ugo­ry
Pia­sków spo­strze­gam wzdłuż tamy po­to­ku
Dusz gro­no ku nam idą­ce z da­le­ka
I wpa­tru­ją­ce się w nas, jak o zmro­ku
Na no­wiu czło­wiek pa­trzy się w czło­wie­ka;
Tak nam te wid­ma wzrok wle­pia­ły w twa­rze
Jak sta­ry kra­wiec w igłę, gdy na­wle­ka.
A gdy po­de­szli, gdzie­śmy sta­li w pa­rze,
Je­den, po­znaw­szy mię, za suk­nię chwy­tał
I za­dzi­wio­ny wo­łał: „Czy ja ma­rzę?"
Więc ja do du­cha, któ­ry tak mię wi­tał
Ścią­gnię­ciem dło­ni, ob­ró­cę po­wie­kę
Dość bli­sko, żem z lic, kto był zacz, wy­czy­tał.
Po­tem do twa­rzy, przez pie­kiel­ną spie­kę
Skróś prze­pa­lo­nej, twa­rzy mej na­chy­lę:
„Czy to wy, pa­nie Bru­net­to?" — tak rze­kę.
„Synu mój — od­parł — ze­chciej przy­jąć mile,
Że przy twym boku Bru­net­to La­ti­ni
Kęs pój­dzie, or­szak zo­sta­wia­jąc w tyle".
„Jak chcesz — po­wia­dam — niech się tak uczy­ni;
Usiądź­my ra­zem, je­śli ży­czysz, pa­nie,
A on po­zwo­li, Wódz mój w tej pu­sty­ni".
Tedy on: „Kto tu na chwi­lę przy­sta­nie,
Za karę le­żąc musi sto­ma laty
Bez­bron­ny zno­sić ognio­we sma­ga­nie.
Ale idź na­przód, a ja w ślad twej sza­ty,
Aż tłum do­pę­dzę, co ze spie­kłym cia­łem
Kro­czy, wie­czy­stej ża­ląc się za­tra­ty".
Jam zstą­pić nie śmiał i wciąż sze­dłem wa­łem,
Któ­ry me sto­py od ża­rów od­gra­dza,
Lecz jak człek pe­łen czci — gło­wę schy­la­łem.
On rzekł: „Ja­kiż traf czy prze­zna­czeń wła­dza
Przed dni ostat­kiem na ten szlak cię mie­cie
I kto jest owy, co cię prze­pro­wa­dza?"
Więc ja mu na to: „Tam na ja­snym świe­cie
Za­błą­ka­łem się w boru nie­prze­by­tem,
Nim się speł­ni­ło moje peł­no­le­cie.
Wy­nijść zeń chcia­łem wczo­raj ran­nym świ­tem,
Alem nie zdo­łał, aż mię wziął pod stró­żą
On i tym uj­ściem oto wie­dzie skry­tem".
„By­leś gwiazd słu­chał — rzekł — któ­re ci słu­żą,
Do za­szczyt­ne­go wpły­niesz por­tu, sko­ro
Zna­ki o to­bie, po­mnę, do­brze wró­żą.
A ja gdy­bym był nie umarł przed porą,
To wi­dząc one gwiazd nad tobą ślu­by,
W speł­nie­niu dzie­ła był­bym ci pod­po­rą.
Lecz ten zło­śli­wy lud i sa­mo­lu­by,
Któ­ry z fie­zol­skich zszedł ka­mien­nych pro­gów
I tak jak one jest twar­dy i gru­by,
Od­pła­ci to­bie jak naj­gor­szy z wro­gów;
A słusz­nie wca­le, bo­wiem nie wy­pa­da,
By figa owoc ro­dzi­ła śród gło­gów.
Śle­py­mi sta­ra po­wieść ich po­wia­da:
Rasa za­wist­na, chci­wa, w zło­ści żwa­wa...
Niech­że na to­bie ten trud nie osia­da.
To­bie się taka z losu zna­czy sła­wa,
Że cię ułak­nie, kto dziś prze­śla­du­je;
Lecz niech od ko­zła z dala ro­śnie tra­wa.
Niech­że się wza­jem na bar­łóg tra­tu­je
Trzo­da fie­zol­ska, ale niech się strze­że
Do­ty­kać zie­la, je­śli gdzie kieł­ku­je
Na tym śmie­ci­sku, wy­ro­słe z ma­cie­rze
Rzym­skiej, z tych Rzy­mian, co tam mie­li cha­ty,
Gdy po­wsta­wa­ło nie­pra­wo­ści leże".
„Gdy­bym — po­wia­dam — otrzy­mał przed laty,
O com się mo­dlił, ty, zie­mi ba­ni­ta,
No­sił­byś do­tąd czło­wie­czeń­stwa sza­ty.
W pa­mię­ci mo­jej żyje tak wy­ry­ta,
Jak dziś bo­le­sną wi­dzę, two­ja po­stać
I twa na­uka, z któ­rej mi wy­świ­ta,
Nie­śmier­tel­no­ści jako moż­na do­stać.
Je­śli żyć będę, świat z mych dzieł oba­czy,
Jak pra­gnę ła­sce twej wdzięcz­no­ścią spro­stać.
To, co po­wia­dasz, że z gwiazd mi się zna­czy,
Z tym, co mi inne wró­ży­ły zna­cho­ry,
Do­bra mi pani, da Bóg, wy­tłu­ma­czy.
To jed­no pew­nie wiedz, że każ­dej pory,
By­lem w su­mie­niu swym miał war­tow­ni­ka,
Słu­chać prze­zna­czeń gło­su je­stem sko­ry.
Już mię raz dru­gi ta wróż­ba po­ty­ka;
Jak trze­ba, niech się wolą losu świę­ci
For­tu­nie koło, a chło­pu mo­ty­ka".
Tu Wódz mój gło­wę na pra­wo prze­krę­ci,
Po­glą­da na mnie by­stro, wresz­cie po­wie:
„Do­brze ten słu­chał, kto cho­wa w pa­mię­ci".
Ja prze­cież cie­kaw, nowe wie­ści ło­wię,
Bru­net­to­we­go idąc bo­kiem cie­nia,
I kto są jego znacz­niej­si dru­ho­wie,
Py­tam. „Jed­ni — rzekł — god­ni przy­po­mnie­nia,
Dru­dzy niech le­piej będą nie na­zwa­ni;
Czas bro­ni wszyst­kich wy­li­czać z imie­nia.
Wiedz: wszyst­ko wiel­cy mę­dr­cy i ka­pła­ni,
Któ­rych świat w licz­bę naj­sław­niej­szych kła­dzie,
A wszy­scy jed­nym grze­chem po­ka­la­ni.
Tam Pry­scjan cho­dzi w bo­le­snej gro­ma­dzie,
Tak­że Fran­ci­szek z Ac­cor­so z nim dru­gi;
Gdy­byś się bli­żej przyj­rzał tej szka­ra­dzie,
Uj­rzał­byś ko­goś, co z roz­ka­zu słu­gi
Sług był znad Arna słan nad Bac­chi­glio­nę,
Gdzie ze­zuł człon­ki, żąd­ne złej po­słu­gi.
Wię­cej bym mó­wił, ale w wa­szą stro­nę
Nie wol­no da­lej iść, bo oto świe­że
Spo­strze­gam dymy z pia­sku pod­nie­sio­ne;
Lud idzie mno­gi, kędy nie na­le­żę.
Lecz prze­cie, za­nim odej­dę, w roz­łą­ce
Skarb mój, gdziem żywy jest, to­bie po­wie­rzę".
Za czym się zwró­cił i roz­pu­ścił rące
Nogi, spo­so­bem bie­gną­ce­go męża
O płaszcz zie­lo­ny na we­roń­skiej łące:
A biegł tak szyb­ko, jak ten, co zwy­cię­ża.

Przejdź do Pieśni XVI - Piekło

Czy­taj da­lej: 16. Boska komedia - Piekło - Pieśń XVI – Dante Alighieri