W trzecim jarze cierpią dusze tych, którzy splamili się symonią; pokutują oni umieszczeni w głębokich jamach głowami w dół, a ich wystające nogi chłoszcze ogień.
Szymonie Magu, nędzni świętokupcy,
Co rzeczy boskie, które winny z cnotą
Żenić się, jako chciwcy i porubcy
Gwałcicie podle za srebro i złoto!
Teraz wam, w ten dół trzeci potępionem,
Pieśń ma zahuczy wieczystą sromotą.
Jużeśmy doszli po progu sklepionem
Drugiego rowu, tam kędy okropnie
Nad środkiem jamy ostrym sterczy pionem.
Mądrości Boża, jakże Ty roztropnie
Niebo i ziemię, i to miejsce kary
Wyznaczasz, w słuszne rozkładając stopnie!
Ujrzałem stoki i żłób skały szarej,
Usiane gęsto w wyżłobione jamy,
Wszystkie okrągłe, wszystkie jednej miary.
Krój ich i wygląd był właśnie ten samy,
Jak u lubego mi Świętego Jana
Dotąd studzienki chrzcielne oglądamy.
Jednę ja niegdyś, za co mi przygana
Niesłuszna, stłukłem, ratując dziecinę;
Niechże niewinność ma będzie uznana.
Z każdego dołu wyzierały sine,
Dziwnej postury piszczele grzesznika,
Utkwione w jamie po samą pęcinę.
Od płomiennego lizane języka
Wyprężały się te ciała kawalce
Tak, że zerwałyby najtrwalsze łyka.
Jako to pełza puszczony na smalce
Ogień, że tylko po powierzchni liże,
Tak chodził płomień od pięty po palce.
„Kto on zacz, Mistrzu, co gwałtowniej strzyże
Nogami niż z nim cierpiący pospołu
I piętę mu ssą krwawsze błyski ryże?"
„Chceszli, bym stokiem spadzistym ku dołu
Zniósł cię, opowie sam duch, co się kaje,
Kim jest, i wyzna przyczynę mozołu".
Więc ja: „Na wszystko, jako chcesz, przystaję,
Panie mój, ty wiesz, jak mam słuch otwarty
Na twe rozkazy; wiesz nawet, co taję".
Tedy wszedł ze mną na ów pomost czwarty,
Skręcił na lewo i schodził po wale
W żłób zdziurawiony i ścianami zwarty.
Nie wprzód mię z bioder zdjął i wrócił skale,
Aż był nad duchem, który modłą nową
Nogami dziwne te zawodził żale.
„Ktokolwiek jesteś, wbrew naturze głową
W ziemię wetkwiona, jak pal, duszo licha,
Jeżeli-ć wolno — proszę — przemów słowo!"
Stałem tam, na kształt spowiednika mnicha
Nad zbrodniem, który, po szyję wkopany,
Woła o spowiedź, bo póty oddycha.
A duch zawołał: „Już to tam u ściany
Sterczysz? Spieszno ci, Bonifacy, pono!
Patrz, o lat kilka jestem oszukany.
Jużeś tak rychło syt ową mamoną,
Co cię skusiła zostać pięknej Pani
Mężem, by pastwić się nad uwiedzioną?"
Jam stał jak ludzie nieprzygotowani,
Gdy nie zrozumią, co się do nich mówi,
Jakby stropieni i jakby zmieszani.
„Żwawo! — Wergili rzecze. — Niech się dowie
Duch, że się w twojej pomylił osobie".
Jam go też ostrzegł posłuszny Mistrzowi.
A mara nogi wtem wykręci obie,
Westchnie i pyta żałosnym językiem:
„Więc czego żądasz ode mnie w tej dobie?
Wiedz, skoroś po to przebrnął jarem dzikiem,
By poznać, co tu za dusza się biedzi:
Jam był wielkiego płaszcza dostojnikiem.
Z miana i z dzieła syn byłem niedźwiedzi,
Nazbyt o dobro swych niedźwiadków dbały;
Jak tam me złoto, tu duch w saku siedzi.
W głąb niższą dusze tych pozapadały,
Którzy przede mną skarb kupczyli święty,
Głową w dół wbite przez otwór tej skały.
I ja zarówno skryję kiedyś pięty,
Skoro tu spadnie i w głąb mię przeważy
Ten, za którego właśnie byłeś wzięty.
Ale ja dłużej w dół nachylam twarzy
I dłużej w ogniu pięta mi się smali,
Niż temu będzie, co ją po mnie sparzy.
Wnet bowiem przyjdzie od zachodniej dali
Pasterz niegodny, mistrz podlejszej sprawy;
Ten mnie i jego zarazem przywali.
Jak Machabejski Jazon niecnej sławy
Był od monarchy swego ulubiony,
Tak temu będzie Francji król łaskawy".
W mej porywczości może zbyt szalony,
Na to mu taką przymówką dokuczę:
„Hej, powiedz no mi, jakiej to mamony
Żądał od Piotra Pan, zdając mu klucze,
I jakimi to skarby się zbogacał?...
»Chodź za mną — prosto rzekł. — Tobie je zruczę«.
Nie żądał równie Piotr, by się opłacał
Złotem Mateusz, kiedy mu przydzielił
Urząd, co zdradą Judasza doń wracał.
Siedźże tu, wpadłeś bowiem, gdzieś wycelił,
I niech ci mile kruszec w uszu dzwoni,
Który cię przeciw Karłowi ośmielił.
A gdyby nie to, że szacunek broni
I wzgląd na owe klucze przedostojne,
Coś tam na jasnym świecie dzierżył w dłoni,
Słowa by moje ostrzej były zbrojne,
Bo chciwość wasza mir świata uboży,
Lichych wynosząc, dobrym głosząc wojnę.
Was w objawieniu wytknął Pisarz boży,
Gdy o niewieście przepowiadał owej,
Która z królami ziemi cudzołoży;
Co się zrodziła, dziw siedmiorogłowy,
I moc swą z rogów ciągnęła dziesięci,
Dopóki grzech jej nie zgubił mężowy.
Czymże bo od was różnią się wyklęci
Poganie, w kruszcu swe mający bogi,
Jak, że im jeden, a wam się stu święci?
O Konstantynie, jakżeś się stał wrogi
Światu, nie przez chrzest, lecz przez darowiznę,
Którą się pasterz zbogacił ubogi!"
Podczas kiedy nań takim szydem bryznę,
Snadź gniew lub żarły go w sumieniu grzechy,
Duch obu łydek wytrząsał goliznę.
A Wódz mój widno był pełen uciechy,
Że się obrażam na bezecną winę,
Bo usta swoje przystroił w uśmiechy.
Za czym na ręce wziął mię jak dziecinę,
A kiedy dobrze ogarnął w ramiona,
Jak zszedł, tak znowu piął się na wyżynę.
Ani nie przestał tulić mię do łona,
Aż tam wysadził, gdzie przełęcz porogi
Mościła, na wał piąty przerzucona.
Ostrożnie złożył ciężar sobie drogi
Na wirchu grani stromym i Wysokiem,
Gdzie by kozica nie odkryła drogi...
Tu jar zaczerniał nowy przed mym wzrokiem.
Przejdź do Pieśni XX - Piekło