Spotkanie Dziennikarza ze Stańczykiem to jedno z kilku niespodziewanych wydarzeń, które ma miejsce po zaproszeniu Chochoła na uroczystość weselną. Ożywiony snop słomy przyprowadza ze sobą do bronowickiej chaty duchy historii, które konfrontują biesiadników z ich wewnętrznymi rozterkami i lękami. Wielki błazen przybył, aby zadrwić ze swoich współczesnych odpowiedników i obnażyć ich hipokryzję oraz słabości.
Spis treści
Scena rozpoczyna się, gdy tajemnicza postać dostrzega podążającego za nią Dziennikarza. Ten również spostrzega, że kroczy czyimiś śladami. Po chwili poznaje w zjawie Stańczyka. Błazen szydzi z nazywania go wielkim mężem, dodając, że dziś ludzi jego profesji jest wielu. Dziennikarz odpiera, że prawdziwych błaznów już nie ma — ci, co pozostali, stracili świadomość narodową, a pali ich jedynie wspomnienie dawnych czasów. Z tej krótkiej wymiany zdań wywiązuje się rozmowa, w której Dziennikarz wyraża żal nad kondycją współczesnego społeczeństwa.
Spowiedź Dziennikarza podszyta jest wyrzutami w kierunku innych, co Stańczyk szybko zauważa. Wskazuje mu Dzwon Zygmunta, niegdyś chwalebny, teraz bijący jedynie przy pogrzebach. Obaj dostrzegają łączącą ich troskę o los ojczyzny, jednak Stańczyk drwi z martyrologii Dziennikarza, który pragnie wielkiej tragedii, aby obudzić naród. W rzeczywistości właśnie to czyni go błaznem — cierpienie pozbawione celu jedynie go poniża, jest chwilowym niepokojem pozbawionym realnego znaczenia. To pusty gest, który niczego nie zmieni. Stańczyk widzi przyczynę jego wewnętrznego bólu w wyborze złych idei. W odwecie Dziennikarz wymawia mu niezrozumienie obecnych realiów. Błazen zaś ripostuje, że właśnie on i jemu podobni usypiają narodowego ducha swoją pracą.
Na koniec spotkania zjawa wręcza bohaterowi kaduceusz polski jako prześmiewczy symbol pokoju. Tutaj jednak stanowi berło ugodowców, którzy narzekają na upadek ducha, ale sami przyczyniają się do jego uśmiercenia. Stańczyk wypowiada wówczas słowa: „Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć”.
Bohaterami sceny VII aktu II są Stańczyk i Dziennikarz. Obaj wzorowani byli na postaciach rzeczywistych. Pierwowzorem Dziennikarza był Rudolf Starzewski — kolega Stanisława Wyspiańskiego z uniwersytetu, a zarazem redaktor konserwatywnego dziennika „Czas”. Pismo to było związane z grupą Stańczyków — ugodowców, przejawiających postawę lojalnościową względem Austrii. Z kolei Stańczyk to legendarny nadworny błazen z czasów zygmuntowskich, słynący z ciętego dowcipu i niebywałej bystrości umysłu. Wyspiański uczynił go symbolem troski o losy ojczyzny, mądrości i dalekowzroczności politycznej, a także uosobieniem bólu patriotycznego.
Rozmowa, do której doszło podczas weselnej uroczystości, możemy rozumieć jako wyrzut sumienia Dziennikarza. Stańczyk przypomina mu bowiem o trwającej niewoli narodowej i powinności jego profesji względem ciemiężonych Polaków. Błazen krytykuje przy tym potępiającą przeszłość, ale również pozbawioną wiary w przyszłość postawę Dziennikarza. Zarazem drwi z jego hipokryzji. Ten bowiem doskonale zdaje sobie sprawę, że ta postawa jest poniżającą. Zamiast budzić naród — usypia go. Z tego powodu dostaje kaduceusz, będący tutaj prześmiewczym symbolem pokoju.
Co jednak najsmutniejsze, słowa Stańczyka nie zmieniają Dziennikarza. Owszem, poruszają nim, jednak nawet błazen rozumie chwilowość tego wewnętrznego bólu.
Aktualizacja: 2024-10-29 11:41:17.
Staramy się by nasze opracowania były wolne od błędów, te jednak się zdarzają. Jeśli widzisz błąd w tekście, zgłoś go nam wraz z linkiem lub wyślij maila: [email protected]. Bardzo dziękujemy.