Spotkanie Dziennikarza ze Stańczykiem - streszczenie i interpretacja

Autorem streszczenia jest: Piotr Kostrzewski.

Spotkanie Dziennikarza ze Stańczykiem obejmuje scenę VII aktu II. Wielki błazen czasów zygmuntowskich drwi ze swoich współczesnych odpowiedników. Za takowego uznaje się również jego rozmówca - wszak niczym błazen, jego zadaniem jest mówić to, czego inni się boją. Scena spotkania tych dwóch staje się w istocie obnażeniem hipokryzji oraz słabości Dziennikarza. Zamiast budzić ferment narodowy, ten jedynie usypia polskość, ubolewając zarazem nad jej śmiercią. Tym samym Wyspiański krytykuje w sposób zawoalowany ugodowe podejście konserwatywnego stronnictwa Stańczyków, do którego należał pierwowzór Dziennikarza.

  • Spotkanie Dziennikarza ze Stańczykiem - streszczenie sceny
  • Spotkanie Dziennikarza ze Stańczykiem - interpretacja sceny
  • Spotkanie Dziennikarza ze Stańczykiem - streszczenie sceny

    Scena rozpoczyna się zauważeniem przez tajemniczą postać idącego za nią Dziennikarza. Ten zaś spostrzega, że kroczy czyimiś śladami. Po chwili poznaje, oto przed nim sam Stańczyk! Błazen wyśmiewa nazywanie go wielkim mężem. Spostrzega, że ludzi jego profesji jest teraz wiele. Dziennikarz zapewnia go, że nie ma już dobrych błaznów. Ci, co zostali, zatracili zaś koncept narodowy i pali ich jedynie wspomnienie o nim. Wywiązuje się rozmowa, w której mężczyzna opowiada o żałości współczesnego mu społeczeństwa.

    Jest to w istocie spowiedź Dziennikarza podszyta wyrzutami do innych, co też Stańczyk szybko zauważa. Wskazuje mu Dzwon Zygmunta, niegdyś chwalebny, teraz bijący jedynie przy pogrzebach. Obaj dostrzegają wspólnotę troski o losy ojczyzny, Stańczyk wyśmiewa jednak umartwianie się Dziennikarza. Ten bowiem pragnąłby jakiejś wielkiej tragedii, dla obudzenia narodu. W rzeczywistości jednak staje się przez to błaznem - cierpienie pozbawione celu jedynie go upodla, jest też jedynie krótkotrwałym niepokojem. Nie przyniesie więc niczego, to pusty gest. Jego wewnętrznego bólu upatruje w wybraniu złych idei.

    Dziennikarz wymawia mu więc niezrozumienie obecnych realiów. Błazen zaś ripostuje, że mężczyzna i jemu podobni jedynie usypiają narodowego ducha. Wręcza mu więc kaduceusz polski - prześmiewczy symbol pokoju. Tutaj jednak stanowi berło ugodowców, którzy narzekają na upadek ducha, ale sami przyczyniają się do jego uśmiercenia.

    Spotkanie Dziennikarza ze Stańczykiem - interpretacja sceny

    Bohaterami sceny VII aktu II są Stańczyk i Dziennikarz. Obaj wzorowani byli na postaciach autentycznych, których poznanie wymagane jest do zinterpretowania sceny.

    Dziennikarz to w rzeczywistości Rudolf Starzewski - kolega uniwersytecki autora dramatu i zarazem redaktor naczelny konserwatywnego dziennika "Czas". Pismo to było związane z grupą Stańczyków - konserwatywnych ugodowców, przejawiających postawę lojalnościową względem Austrii.

    Stańczyk zaś był niegdyś nadwornym błaznem czasów zygmuntowskich, słynnym z ciętego dowcipu i niebywałej bystrości umysłu. Wyspiański uczynił go symbolem troski o losy ojczyzny, mądrości i dalekowzroczności politycznej. Uosobieniem bólu patriotycznego.

    W takim rozumieniu obu postaci możemy interpretować ich rozmowę jako wyrzut sumienia Dziennikarza, niejako wewnętrzny głos. Stańczyk przypomina mu bowiem o trwającej niewoli narodowej i powinności jego profesji względem ciemiężonych Polaków. Błazen krytykuje przy tym potępiającą przeszłość, ale również pozbawioną wiary w przyszłość postawę Dziennikarza. Zarazem drwi z jego hipokryzji. Ten bowiem doskonale zdaje sobie sprawę, że upadla się takim postępowaniem. Zamiast budzić naród - usypia go. Dlatego właśnie dostaje kaduceusz, będący tutaj prześmiewczym symbolem pokoju.

    Co jednak najsmutniejsze, słowa Stańczyka nie zmieniają Dziennikarza. Owszem, poruszają nim, jednak nawet błazen rozumie przejściowość tego wewnętrznego bólu.


    Przeczytaj także: Wesele - główne wątki

    Staramy się by nasze opracowania były wolne od błędów, te jednak się zdarzają. Jeśli widzisz błąd w tekście, zgłoś go nam wraz z linkiem. Bardzo dziękujemy.