Jesień

I ty nie jesteś z uroków odarta,
Jesienna poro smutku i niemocy,
Gdy innych ptaków skończy się już warta
I kogut tylko krzyczy o północy;
Gdy słońce, gasnąc, w mgłach posępnych tonie
I rzuca niwom długie, żółte smugi,
A wyrobnica biada na zagonie,
Że dzień tak krótki, a wieczór tak długi...
I tyś niebrzydka, szara druhno zimy,
Wiodąca z sobą melancholię dziką,
Strojna w błękitne chat wieśniaczych dymy
I głośna rogów myśliwskich muzyką,
Gdy w zawaloną drzew trupami knieję
Ze sforą wyżłów prowadzisz szlachcica —
I grzmią dwururki, i starka się leje,
I płomień ognisk krwawo barwi lica...
Jednak, choć ziemia kwieciem cię okadza
Niby kościelnym, dusznym trybularzem —
I pośród kwiatów bliska śmierć się zdradza,
I czuć cię z dala — trumną i cmentarzem.
Choć się zakrywasz hurysek zasłoną
Z babiego lata srebrnonitnej przędzy,
Ja ciebie widzę z twarzą pomarszczoną,
W żałobnym kirze, pełną mgły i nędzy...
I próżno wabisz niejedną ponętą,
Która wzrok czuły bawi i zachwyca —
Piękność twa złudna jest dla mnie przeklętą
I przeklętymi zalotne twe lica!
Alboż nie jesteś bladym grobów gońcem,
Co wkrótce kwiaty i owoc pochłonie?
Alboż nie mówisz skąpanym w krwi słońcem
O łzach, rozpaczy, nicości i zgonie?
Smętny twój uśmiech, ledwie błysnął — gaśnie.,
A zaraz po nim leci zawierucha,
Żywioły dzikie poczynają waśnie
I wichry wyją, i ulewa bucha...
Jakiż to orszak ciągnie w ślad za tobą,
Spowity w białe śmiertelne całuny?
Mrok go otacza strachem i żałobą,
Księżyc zatapia w lodowate łuny...
Znam go! — swą drogę mogiłami znaczy!
A gdzie jak żmija przeczołga się nisko,
Sieroty dłonie tam łamią w rozpaczy,
Matki rwą włosy nad pustą kołyską...
Znam go! — psy po wsiach witają go wyciem,
A gdy się w miasto wśliźnie po kryjomu,
Pierś każda słabszym odzywa się biciem
I głuche jęki słychać w każdym domu...
 
               * * * * * * * * * * *

Jesienna poro! Bóg ci dał dwie twarze —
I jedną ubrał w słońce i uśmiechy,
A drugą zrobił straszną jak cmentarze,
Skąpiąc jej nawet promienia pociechy.
Jedna przynęca i serce, i oczy,
Bo ją poezji złoty welon skrywa;
Drugą żałoba beznadziejna mroczy...
Jedna jest piękna, a druga — prawdziwa!

Czytaj dalej: Jesienią - Maria Konopnicka