Sonet tatrzański

Wychodzę z mrocznych lasów pachnącej pustyni
Na ścieżkę wzwyż biegnącą przez skalne upłazy,
Przez zamarłe polany i zastygłe głazy
I misternie splątany szlak kosodrzewiny.

Wśród ciszy, rozpalonej słońcem do białości,
Słychać szelest potoku, gdzieś na dnie wąwozu,
I suche zgrzyty piargów, jak skrzypienie wozów:
Samotną pustkę nieba, góra i wyniosłości.

Skamieniały pnie jodeł, strzaskane wichurą,
Stężał bór bezszelestny w czarny łom marmuru.
Drzewa, źródła i góry w jedno cmentarzysko

Obrócone znużeniem, w samotności dzikiej
Żyją już poza życiem, jak martwe pomniki
Z ziemią jeszcze złączone, a nieba zbyt blisko.

Czytaj dalej: Księga ubogich - I - Jan Kasprowicz

Źródło: Niedokończony dom, Lola Szereszewska, 1936.