Złotą palmą czupryny rozchwiany wichrowo,
lśniąca brunatnym żwirem rozigranych źrenic,
ciosasz zdania jak rzeźbiarz, kształt nadając słowom,
żonglujesz bajką blagi, barw y i tajemnic.
Nagle skandujesz wielką kolorową kulę,
którą w sto kul błękitnych rytmicznie rozbijasz,
rozsypujesz balony w szafirowy rulon,
a każdy z nich lustrzani? twoją twarz odbija.
Teraz dwieście balonów nad dywanem tańczy,
w nich dwieście twoich twarzy lśni jak szklane cienie,
wzbijają się pod sufit trzepotem szarańczy,
kołyszą podobłocznie turkusowym wrzeniem.
A gdy uderzą w sufit trzeźwo i konkretnie,
pękają z cichym sykiem. To finał legendy.
Już o padają słowa zmarszczone najszpetniej,
groteskowo skręcone jak zecerskie błędy
Źródło: Kamena, r. 1938, marzec, nr 7 (47).