Biegnie przez ulice pieski obszarpaniec,
łbem obija bruki, zgięty ma kaganiec —
łzawi głodnem okiem z za żelaznej kraty,
sierść okrywa skąpo wynędzniałe gnaty.
Nikt mu nie pomoże, boją się czy wstydzą —
jakże zdjąć kaganiec kiedy inni widzą?
Pies ma być w kagańcu by nie gryzł człowieka,
przepis mądry — jakże na przepis narzekać?
Idą ludzie dalej i pies biegnie dalej,
głód mu żre jelita, głód się w ślepiach pali.
Wreszcie na śmietniku znalazł ochłap z kością,
patrzy weń z tęsknotą, patrzy weń z żałością —
zwiesił łeb w kagańcu: woń boleśnie wdycha,
westchnął raz i drugi i cichutko zdycha.
Lojalnie, w kagańcu, z łapami na kości,
bez buntu się przeniósł z ziemi do wieczności.
Źródło: Szpilki, r. 1938, nr 7.