Henrykowi Sienkiewiczowi

(Grudzień 1899) — POWIEŚĆ POLSKA.

A kiedyś przyszedł do mnie w dniach młodości,
Pnąc się, jak junak, na sławy krużganek,
Mojemu wianu niejeden zazdrości,
Bo możną panią byłam wśród ziemianek
1 niepoślednich już dziedziczką włości.
Lecz Tyś mnie ujął, jak rycerz-kochanek,
Tryumfalnemi powiódł z sobą drogi
Z pańskiego domu na królewskie progi.
I oto stoję — mnogich rzesz władczyni —
W Twojego słowa złocie i purpurze.
Tysiączne głosy słyszę: — „Trwajmy przy niej,
Bo lśni jak tęcza, rozpięta na chmurze,
Bo — jak ów obraz powietrzny w pustyni,
Wędrowców oczy nad ściernie i kurze
Podnosząc — krzepi, a krzepiąc — nie łudzi,
Lecz upragnioną dal zbliża do ludzi.”

* * *

Naprzód z ufnością, jak na łono matki,
Garść kwiatów polnych złożyłeś w ofierze :
Liljowe dzwonki, jaskry i bławatki,
Z których los codzień dań okrutną bierze.
A takieś blaski tchnął w te biedne kwiatki
I w rosy krople przystroił tak świeże,
Że skroń mą kryją jak pereł zawieją,
A w swej prostocie przeze łzy się śmieją.

Potem mi dałeś płaszcz tkany wzorzyście
Z przędzy życiowej — na nim dusz bukiety:
Te, co jak narcyz chylą białe kiście
Ku swemu w wodzie odbiciu, — kobiety
Śnieżne jak lilje, płonące ogniście
Jak róże, — męże biegnące do mety...
I pokazałeś, czem ta dusz gromada
Silna i słaba, szkarłatna i blada.

I uderzyłeś w pierś góry olbrzymiej,
Co nad łańcuchem pokoleń się zwiesza
I jasnym ogniem wybucha lub dymi,
Mroczy lub światła błyskami pociesza.
Ale — zbratany z duchami wielkimi —
Tyś w pierś tę laską uderzył Mojżesza,
I z łona skały popłynęła struga
Djamentów sznurem, czysta, wartka, długa.

* * *

I przyszli obcy do ogrójca mego
Z Twojego źródła czerpać wody żywej.
Szli obojętni, dziś z zachwytem biegą,
Chłoną Twe dzieło i wołają: — „Dziwy!
Z zapoznanego uroczyska tego,
Z tej głuszy mistrz się nam zjawił prawdziwy.
Zkąd w nim czar taki, świetność, jasność ducha?"

. . . . . . .

I dziś świat cały, gdy Ty mówisz, słucha.
A mówisz pięknie! Nie tak się wspaniale
W pałacach włoskich pstre marmurów złomy
Piętrzą, jaśniejąc w pełnej słońca chwale,
Jako twe słowa, podobne ruchomej,
Żywej wód toni, — bo jak morskie fale,
To z hukiem toczą swych wałów ogromy
Na brzeg, to — ciche, rzewne, lazurowe,
Pieszczą, jak miękka dłoń, kochaną głowę.

A mówisz mądrze! Całą bytu dobę
Objąłeś wzrokiem: — południ wesele,
Ranków słoneczność, nie samą żałobę
Zmierzchów i nocy... Choć widzisz zła wiele,
Życie dla Ciebie nie jest jak Niobe
Lub jak Medea mściwa; — w Twojem dziele
Wyżej nad walkę żądz, losu zawiłość,
Jest Bóg, jest wiara, nadzieja i miłość.

* * * * * *

Mój bohaterze! Iż gwieździe na czole
Mojem przed światem przyćmić się nie dałeś,
Nowym ją złocąc blaskiem, i na chwałę-ś
Ludzkości loty rozwinął sokole,
Wciąż wyżej dążąc, — za czyn Twój i wolę,
Że mogąc, — wielkim stać się też umiałeś,
Iżeś — najpierwszy w lat ostatnich dobie,
Berło nad sercem swem oddałam Tobie!

Czytaj dalej: Z rad dla moich synów - Ignacy Baliński