(26 listopada 1905 r.)
Ty zagrodowy szlachcicu litewski,
Którego prochy na Wawelu leżą!
Nietylko w pieśni purpurze królewskiej,
W krainie wzlotów nad szczytów rubieżą — .
Lud między króle złożył Cię i woje,
Lecz z mieczem czynu, lecz i za śmierć Twoję!
Boś Ty był jeden, jeden z tych niewielu
Wśród twórczych duchów i sztuki mocarzy,
Co wieszczym głosem wzywając do celu,
Sam ostrą drogą w przedniej dążył straży,
Co nie stanąłeś i na bok nie zszedłeś:
Gdzie pieśń twa poszła — i Ty tam poszedłeś.
A gdyś odrzucił złotostrunną lutnię,
To nie żeś zwątpił w jej moc ani własną,
Lecz już nie chciałeś trwać w błękitach smutnie,
W wszechświecie sztuki było ci zaciasno.
Musiałeś spełnić, Ty — najprawszy synu,
Wieczyste dzieło ofiarnego czynu.
Duch Twój zwyciężył, choć dłoń martwa padła...
Lecz Tyś ją podniósł, skoczyłeś na wyłom.
A nie Erynji gnały Cię widziadła,
Jak po teatrum... Ufałeś swym siłom.
Konrad przed blaskiem dnia nie zmrużył powiek...
Genjusz — kochałeś, walczyłeś, jak człowiek!
Krzyżowców szlakiem po tę Ziemię Świętą
Otoś popłynął na niepewnej nawie,
Żeby odzyskać, co Matce odjęto...
Już nie ciągnęły tęsknoty żórawie,
Ni rymów sznury ani poematy
Za Tobą wówczas: — szedłeś wstrząsać kraty!
Pół wieku mija, gdyś nad Złotym Rogiem
Śpiewał ostatni psalm — z krwi swej i potu,
Psalm bohaterstwa... Śmierć mu epilogiem,
Straszna, zdradliwa, nawet nie od grotu...
Że obowiązkiem to Ci w sercu grało,
Przeto w królewskiej mogile Twe ciało,
A w pokoleniach dusza... Za miljony
Nie tylko cierpieć, lecz zginąć — artyści!
Któż targnie dźwięczniej śpiżowemi dzwony,
Któż twórczych widzeń moc wspanialej ziści?..
Musini być z niego, — czy w słońcu, czy w grobie...
A ci, co przeczą temu — kłamią sobie.