Ty nami władasz, sprawiedliwy Boże!
W Twoim imieniu potęga i chwała.
Ta, której wstrzymać świat cały nie może,
Upadła na nas z ręki Twojej strzała.
Chciałeś doświadczyć, czy Ciebie kochamy?
Chciałeś; przyjmujemy i w Tobie ufamy.
Potwarz ohydna i chytrość przeklęta
Ściskają Cnotę w okropnej godzinie;
Schwyceni w sidła i w sromotne pęta,
Jeno krew czujem, co w nas wolna płynie.
Cóż ten lud rzecze, co przed Tobą klęka?
Ojcze! Niech Twoja nas ratuje ręka.
Ale dlatego Ty nas pchnąłeś z góry,
By się Twe jaśniej okazało ramię,
Gdy nas dźwigając z padołu pokory,
Trąci tam pychę i rogi jej złamie;
Gdy tej ruina przed światem wyświeci,
Że Ty pan jesteś, a my Twoje dzieci.
Gdzież ta potęga, która w ślepym pędzie
Ciebie ma za nic, okrutna, szalona?...
Która krwią znaczy śmiałe kroki wszędzie
I pasie łzami węże z swego łona?
Która Cię bluźni i z urągiem warczy
Na Twoje hasło i moc Twojej tarczy?...
Zagrzmij, o Panie! a świat Ciebie słucha.
Ale co poczniem? gdzie pójdziem ubodzy?
Łyskaj i prowadź: bo próżna otucha
Bez ognia Twego i bez Twojej wodzy,
Za Twym ramieniem pole jest otwarte:
Cnota się zbroi w cuda nieodparte.
Daj wytrzymałość, a razem i wiarę.
Ta groby wzrusza i góry przenosi;
Ta wróci wnukom wieki ojców stare
I bujnym plonem ich ziemie rozkłosi;
A błędne dzisiaj Twoje ptaki białe
Wrócą do gniazda na dziedziczną skałę.
Gdzie na zasadzie, co ma przeżyć wieki,
Świątynia Twojej Opatrzności stanie,
Tam jej świadectwom potomek daleki
Radosne co rok odnowi śpiewanie;
Tam na ołtarzu lud Tobą szczęśliwy,
Złoży praw księgę i miecz sprawiedliwy.