Boska komedia - Piekło - Pieśń XXIII

Autor:
Tłumaczenie: Edward Porębowicz

W szóstym jarze cierpią hipokryci, którzy wędrują okryci płaszczami z ołowiu; poeci znajdują wśród nich bolończyków Catalana del Catalani i Loderinga degli Andalo.



Samowtór szliśmy, samotni i niemi;
Mistrz mój na przedzie, ja po jego tropie,
Sposobem Braci Mniejszych pośród ziemi.

Ja, zatrzymawszy myśli na Ezopie,
W bitwie diabelskiej do bajki o szczurze
I żabie dziwne podobieństwo tropię.

Bo mniejszy związek dwu członów w figurze
Logicznej niż tu, kiedy, z punktów wiela
Zważając, skutek po przyczynie wróżę.

A jako z myśli druga myśl wystrzela,
Tak się rachuba ma z rachubą składa
I podwójnym mię lękiem onieśmiela.

Rozumowałem tak: diabelska zwada
Przez nas powstała, przez nas owa psota;
W czartach się musi burzyć złość nie lada.

Gdy jeszcze podstęp na gniew się namota,
Wnet na nas wścieklej wpadną czarcie złaje
Niż charty w polu poszczute na kota.

Toż czułem, że mi włos na głowie wstaje;
Za Mistrzem stojąc i piekielnej wrzawie
Podając ucha: „Mistrzu, mnie się zdaje —

Rzekłem — że jeśli stąd się nie wybawię,
Sfora Złych Szponów prędko nas dopadnie;
Ja ich tak czekam, że już czuję prawie".

„Choćbym zwierciadłem był, tak się dokładnie
Twój kształt zewnętrzny we mnie nie wyświęci,
Jak się wewnętrzny tu przede mną kładnie.

Dwie myśli nasze spod jednej pieczęci
W tej chwili wyszły, jednakowym śladem
Ryjąc powstałe w obu sercach chęci.

Jeśli pozwoli prawy stok swym składem
Do następnego opuścić się rowu,
Przed spodziewanym umkniemy napadem".

Ledwo dał wyniść z ust otuchy słowu,
Gdy spojrzę, skrzydła wyprężając skore,
Lecą szatani w nadziei obłowu.

Ale Przewodnik pochwycił mię w porę:
Tak matka, nocnym zbudzona rozruchem,
Gdy ujrzy, że dom nad jej głową gore,

Porywa dziecię i ucieka duchem,
Więcej o skarb swój niż o siebie dbała,
Zaledwie jednym odziana rańtuchem...

Na wznak się rzucił i ciężarem ciała
Sunął po zboczu stromego urwiska,
Którym się druga fosa zamykała.

Nie tak się rączo wyrywa z łożyska
Potok, kamienie obracać u młyna,
Nawet kiedy już na koła się ciska,

Jak Mistrz, gdy niósł mię, gdzie owa ruina
Sterczy, na piersi położywszy swoje
Nie jak wspólnika drogi, lecz jak syna.

A ledwo stanął na dnie, diabłów roje,
Spojrzę, nad nami biegną samą granią,
Lecz już się teraz ich złości nie boję.

Opatrzność, co ich nad piątą otchłanią
Postanowiła naczelnymi pany,
Nie pozwoliła wychylać się za nią.

Tuśmy znaleźli naród farbowany;
Płacząc, powolnie wlókł się wokół góry,
Zdał się znużony bardzo i znękany.

Odzian był w płaszcze i niskie kaptury
Na oczy, krojem i miarą takowe,
Jak w Kolnie noszą zakonników chóry.

Złocony kaptur krył grzesznikom głowę,
Wewnątrz tak grubo ołowiem podbity,
Że słomką przy nim hełmy Frydrykowe.

O wiekuistych udręczeń habity!...
W lewo skręcamy, chcąc pójść w równej mierze
Z nimi, wsłuchani w ból płaczem niesyty.

Lecz snadź im straszne ciężyły pancerze,
Bo szli tak wolno, że przy każdym ruchu
Mieliśmy coraz towarzystwo świeże.

Więc ja do Mistrza: „Spójrz, w cieniów łańcuchu
Rozpoznaj kogo, w krąg podawszy głowę,
I o jakim mi sławnym powiedz duchu".

Wtem jeden, który toskańską znał mowę,
Wykrzyknął do nas: „Wstrzymajcie się w pędzie,
Wy, przez powietrze biegnący kirowe;

Może ja ciebie objaśnię w tym względzie".
Wódz się obrócił: „Stań, gdy prosi o to,
I niech krok jego twemu miarą będzie".

Stanę i widzę dwu, partych ochotą
Dojścia mnie, lecz krok niosących powłokiem,
Wagą wstrzymany i drogi ciasnotą.

Wreszcie podeszli, popatrzyli bokiem,
Potem do siebie, jakby zawahani,
Szeptali, obcym zdziwieni widokiem:

„Że jeden żyje, widno z ruchu krtani;
Lecz choćby zmarli, przez jakie przejrzenie
Przychodzą w ciężki habit nie ubrani?

O Toskańczyku, w smutne zgromadzenie
Obłudnych takim zapędzony cwałem,
Niech cię nie płoszy od nas obrzydzenie!"

Więc ja: „Rodziłem się i wychowałem
W przesławnym mieście u Arnowej fali,
A ciało dotąd mam to, które miałem.

Ale wy, co zacz, z których tak się żali
Katusza, iż łzą wytryska na lice
I na kapturach blaskami się pali?"

A widmo rzekło: „Te płowe kapice
Tak są ołowiem ciężkie, że pod niemi
Kość nam, jak waga pad ciężarem, zgrzyce.

W Bolonii zwą nas Braćmi Uciesznemi:
Jam jest Katalan, on Lodryng się zowie;
Urzędy w twojej oddano nam ziemi,

Bo z żadną partią nie zostając w zmowie
Rokowaliśmy pokój; jak wesoły
Nasz pokój, świadczy Gardyngi pustkowie".

„Bracia! — zacząłem. — Te wasze mozoły..."
Lecz nie skończyłem; uwagę mą skłócił
Nędzarz do ziemi wbity trzema koły.

Kiedy mię ujrzał, okropnie się rzucił
I w brodę ciężko sapał, rozszlochany;
A brat Katalan do mnie głos obrócił:

„W faryzeusze ten ukrzyżowany
Wmówił, że godzi się, dla praw powagi,
By człowiek za lud na śmierć był wydany.

Na drodze leży przebity i nagi,
A kto przechodzi tędy, musi wprzódy
Dać piersiom jego swej doświadczyć wagi.

Teść jego na też potępiony trudy,
W tym samym dole reszta synagogi,
Która nasieniem była złym dla Judy".

Widziałem, jak się zdziwił Mistrz mój drogi
Marze na własnym krzyżu przygwożdżonej,
Wygnanej na te wieczyste rozłogi.

Potem się ozwał, do mnicha zwrócony:
„Jeżeli wolno i tę łaskę mamy,
Powiedzcie, proszę, czy tu z prawej strony

Nie ma w następny dół wiodącej bramy,
Byśmy bez czarnych pomocy aniołów
Swobodnie mogli z waszej wyniść jamy".

„Bliżej, niż sądzisz, jest tu most, co z dołów
Studziennych aż do wielkiego koliska
Przecina wszystkie koryta wądołów.

Jedno naszego sobą nie przyciska,
Jako że runął: owym powalonem
Mostem wam drogę uścielą zwaliska".

Mistrz stał przez chwilę z czołem pochylonem,
Potem rzekł: „Licho swej użył przekory
Ten, co tam łotrów rozszarpuje szponem".

Mnich na to: „Uczą bolońskie doktory
O czarta złości, a między innemi,
Że ojcem fałszu jest, do kłamstwa skory".

Tu Mistrz wyruszył kroki ogromnemi,
Twarz jego była gniewem pomieszana;
Za czym wyszedłem z obarczonych ziemi

W ślad ukochanej stopy mego Pana.

Przejdź do Pieśni XXIV - Piekło

Czytaj dalej: 24. Boska komedia - Piekło - Pieśń XXIV - Dante Alighieri