Poeci dochodzą do dziesiątego jaru, rozmawiając o Geri del Bello, krewnym Dantego, którego zauważyli w dziewiątym jarze. Następnie idą po zrębie jaru, który dzieli Złe Doły od Studni Gigantów. W jarze tym pokutują fałszerze Griffolino d'Arezzo i Capocchio da Siena.
Od łez tak miałem powiekę nabrzmiałą
Z patrzenia na lud i rozliczne rany,
Że mi się stanąć i zapłakać chciało.
Wergili do mnie: „Gdzie wzrok zapomniany
Posyłasz? Na kim czepiasz oczy w tłoku
Rzeszy, ciężkimi ciosy połupanej?
Pierwszy raz widzę taką chęć w twym oku;
Łatwo rachubę stracisz w mar powodzi:
Dwadzieścia dwie mil ten krąg liczy w toku.
Pod stopy nasze już księżyc podchodzi,
Wnet się nam kończy wolność wędrowania,
A jeszcze wiele obejrzeć się godzi".
„Gdybyś przyczynę poznał, co mię skłania —
Rzekłem — tak baczne puszczać w dół źrenice,
Może dłuższego pozwoliłbyś stania".
Wódz już odchodził; krok jego pochwycę
I w drodze, kończąc przemowy, dodaję:
„Oto zapuszczam wzrok w ciemną ulicę
Pomiędzy duchów nieszczęśliwe zgraje;
Może jednego z mych krewnych wyśledzi,
Co tu kosztowną odpłatą się kaje".
A Mistrz mój na to: „Niechże się nie biedzi
Myśl nad krewniaka duszą pokalaną;
Ty indziej patrzaj; on gdzie wpadł, niech siedzi.
Palcem na ciebie pod przełęczy ścianą
Wskazując kinął i groził surowie —
Geri del Bello na niego wołano.
Wzrok miałeś wówczas na uciętej głowie
Altafortowej stanicy barona,
Żeś go nie baczył, potem znikł w parowie".
„Wodzu, myśl moja zaniepokojona,
Że jego gwałtem z żył wypruta dusza,
Od uczestników hańby nie pomszczona,
Wzgardą się na mnie należną obrusza;
Stąd przeszedł milcząc, nasrożywszy lice,
A to mię bardziej do litości zmusza".
Takeśmy gwarząc przyszli na granicę
Wału, skąd zajrzeć można było w głębie,
Gdyby świt jaki rozjaśnił ciemnicę.
Gdyśmy stanęli na ostatnim zrębie
Złych Dołów, ujrzę jaru długą szyję,
A w niej tłum zbity w przeokropnym kłębie.
Lamentów zawierucha ku mnie bije,
W litość okutych, jak groty ze stali;
Przed nimi uszy rękoma zakryję.
Gdybyście wszystkich nędzarzy zebrali
I umieścili w jednej dołu cieśni,
Co śród maremskich, sardyńskich szpitali
I waldichiańskich od lipców do wrześni
Leżą, smród taki buchnąłby z natłoku
Ciał gnuśniejących w zgniliźnie i pleśni.
Jużeśmy zeszli po przełęczy stoku
Na rąbek, w lewym wciąż idąc kierunku,
Za czym brzask żywszy świtał memu oku
W otchłani, kędy bożego rachunku
Wypłacicielka, Sprawiedliwość Święta,
Fałszerzy strąca i żga bez ratunku.
Nie wiem, czy była na większą przeklęta
Plagę Egina z wszystkim ludem chorym,
Tak zarażona, że nawet zwierzęta,
Nawet robaczki dotknięte pomorem
Padały, aż się stare plemię owo —
Mamyli wierzyć za starym autorem —
Z jaj mrówczych rodzić musiało na nowo,
Niż ta skłębiona tłuszcza, duch na duchu,
Zalegająca dolinę morową.
Jeden drugiemu to leży na brzuchu,
To znów na plecach; inny się mozoli
Na raczkach pełznąć po ziemi zaduchu.
Milczący kroczym przez środek, powoli
Wzrokiem i słuchem rozbierając kupy
Ciał, którym boleść powstać nie pozwoli.
Wtem wzrok mój pobiegł do dziwacznej grupy
Dwu mar o siebie wspartych jak patelnie
Grzane, pokrytych obrzydłymi strupy.
Zaprawdę zgrzebłem śmigają mniej dzielnie,
Gdy strach im pana, obozowe ciury,
Lub gdy się późno zbudzą poniedzielnie,
Niż ci dwaj palcy krzywymi ze skóry
Dla nieznośnego świądu darli sobie
Ciało, gwałtowne topiąc w nim pazury.
Łuszczyli własną krostę w tym sposobie,
Jako się karpia albo ryby inej,
Szerokołuskiej, grzbiet tasakiem skrobie.
„Ty, co paznokciem drzesz z siebie łupiny
I jak kleszczami targasz — Wódz zawoła —
Jest tu kto z tobą z łacińskiej dziedziny
W kupie ciał zgniłych leżących dokoła?!
A bodaj niech twój paznokć będzie spory
I niech wieczystej robocie wydoła".
„Z Lacjum my oba, jednymi pomory
Skarani — płacząc, liche widmo rzekło —
Lecz ty kto jesteś, coś to wiedzieć skory?"
Wódz rzekł: „Z tym oto, co zeń się nie zwlekło
Ciało, pokrętne odwiedzam parowy,
Bo mi należy ukazać mu piekło".
Więc oni nagle rozjęli tułowy
I odwrócili się, drżący ogromnie,
Z nimi zaś inni na głos takiej mowy.
Dobry Przewodnik skierował się do mnie
I rzekł: „Jako chcesz, objaw im swe chęci".
Tedy się ozwę, posłuchawszy skromnie:
„Niechaj się mir wasz w człowieczej pamięci,
Życzę, na pierwszym świecie nie rozprasza
I przez słońc liczne obroty się święci.
Mówcie, co wy zacz, gdzie kolebka wasza;
Wstrętnej i przykrej kary upodlenia
Odsłonić mi się niech was nie odstrasza".
„Jam jest z Arezzo — rzekł duch. — Albert w Sienie
Zbrodni mej karę naznaczył ogniową;
Inny grzech strącił między zgnilców cienie.
Prawda, twierdziłem żartobliwą mową,
Iż wiem, jako się na powietrze wspina;
A on, ciekawy, lecz głupi, za słowo
Wziąwszy, Dedalem być się upomina;
Żem tego nie mógł, zemścił się i zdradził
Temu, który go uważał za syna.
Jam alchemiczne na świecie prowadził
Praktyki: Minos, tak słuszny w urzędzie,
Za to mię w dole ostatnim osadził".
Więc ja do Mistrza: „Jestże w ludów rzędzie
Lud taki próżny, jako nasz seneski?
Nawet z nim Francuz zrównany nie będzie".
A trędowaty: „Skoro liczysz kreski,
Niech nie zostaje wyłączony Stricca,
Rozrzutnik sławnie ochoczy do kieski;
Oraz Niccolo, po którym praktyka
Nastała — w kuchnię wprowadzać bogatą
Nieznany dotąd aromat gwoździka.
Dolicz też ową zgraję wichrowatą,
Gdzie Caccia d'Ascian wielką schedę trwoni,
A górny rozum zjawia Abbagliato.
Lecz abyś wiedział, kto w takt tobie dzwoni
Przeciwko Sienie, spójrz: kim ci się zdaję?
Niech twarz ci moje nazwisko odsłoni.
Capocchia dusza przed tobą się kaje,
Widzisz fałszerza i topcę metali;
Jeśli mnie pomnisz, a ja cię poznaję,
Wiesz, że mię w świecie słynną małpą znali".