„Próby” Michela de Montaigne to jedno z najważniejszych dzieł francuskiego renesansu. Składa się na nie ponad setka esejów, których rozwój jako gatunku zapoczątkował właśnie de Montaigne. Zawierające osobiste przemyślenia autora na wiele życiowych tematów „Próby”, przesiąknięte są na wskroś myślą humanistyczną. Odcisnęły one duże piętno na literaturze europejskiej, będąc inspiracją dla autorów takich jak Szekspir i Rousseau.
Spis treści
Życiowe dzieło Michela de Montaigne to zbiór 107 esejów, od którego wzięła swoją nazwę ta forma literacka. Francuskie słowo „próba” pisze się bowiem „essais”. Co ciekawe rozwój wydanie zbioru znacząco przyczyniło się do rozwoju gatunku.
Treść esejów de Montaigne’a jest niezwykle zróżnicowana. Autor pisze o wszystkim, co go interesowało – od wychowywania dzieci, poprzez jedzenie, a skończywszy na religii. Szeroki wybór tematów wynika z burzliwych czasów, w jakich powstało dzieło (okres niepokojów religijnych we Francji), ale również jego osobistego charakteru. Montaigne sam przyznaje, że pisze wedle własnego uznania. Nowością było również częste wspominanie przez autora samego siebie, swoich upodobań i prywatnego podejścia do tematu.
„Próby” przesiąknięte są na wskroś myślą humanistyczną i inspiracjami antycznymi. Tekst zawiera wiele odniesień oraz cytatów z dzieł klasycznych autorów, takich jak Plutarch, Seneka, czy Cyceron. W warstwie intelektualnej de Montaigne skłania się ku sceptycyzmowi, pozostając jednak konserwatywnym katolikiem. Jako naoczny świadek religijnych sporów rozdzierających za jego czasów Francję, optuje jednak za poszanowaniem przekonań i zwyczajów innych ludzi.
Dwa najsłynniejsze eseje ze zbioru to: „Apologia Rajmonda Sebond” oraz „O kanibalach”.
Poniższe streszczenie zawiera cztery wybrane spośród 107 esejów „Prób”. Na szczególną uwagę zasługują pierwsze trzy z nich. Są one najczęściej cytowanymi esejami Michela de Montaigne’a zawartymi w jego magnum opus.
Jest to najdłuższy z esejów de Montaigne’a i zarazem jeden z najtrudniejszych w odbiorze. Do dzisiaj panuje bowiem spór o to, co dokładnie autor chciał przekazać – niepodzielność istnienia Boga i prawdy, czy wykładał podstawy filozofii sceptycznej.
Michel de Montaigne rozpoczyna swój esej od przytoczenia pewnej historii. Otóż jego ojciec dostał niegdyś od przyjaciela książkę niejakiego Rajmonda Sebond, zatytułowaną „Theologia Naturalis”. Dzieło przedstawiało tezę, że istnienie Boga da się udowodnić w sposób rozumowy. Na polecenie ojca de Montaigne przetłumaczył utwór z hiszpańskiego na język francuski, czym przyczynił się do jego rozpowszechnienia w kraju. Zauważył przy tym, że wielu renesansowych myślicieli poddaje jego treść krytyce. Postanowił więc dokonać apologii, czyli obrony „Theologia Naturalis”.
Sebond miał przeciwko sobie dwa podstawowe zarzuty. Pierwszym było założenie, że istnienia Boga nie można dowieść naukowo. Drugi odnosił się do słabości argumentów zawartych w dziele teologa. Zadaniem de Montaigne’a było zbicie ich obu, czego dokonał w zaskakujący sposób.
Otóż na początek uznał za zrozumiałe obiekcje krytyków co do rozumowania Sebonda. Bóg jest bowiem zagadnieniem przekraczającym ludzką zdolność rozumowania. Z samej definicji nie może być wyrażony w żaden sposób. Każda próba określenia Boga zaprzecza wszak Jego nieskończoności. Nawet religia i modlitwy są zdaniem Monteigna stworzone raczej pod człowieka, aby mógł, choć w przybliżony sposób wyrazić swoje uwielbienie bytowi wymykającemu się rozumieniu. Zarazem jednak autor uważa za szlachetne wszelkie próby dokonania rozumowego przybliżenia do Boga. Chrześcijanin wszystko powinien czynić uświęconym, tym samym dobre jest włączania rozumu w plan zbawienia. Montaigne formułuje również myśl, którą powtórzy po nim wiele lat potem Pascal – Bóg i rozum są ze sobą nierozerwalne. Wynika to z tego, że jedynie Stwórca ogarnia wszystko. Tym samym jako jedyny posiada prawdziwy rozum. My jesteśmy właścicielami jedynie jego bardzo chwiejnej namiastki.
Z tą myślą wiąże się podważenie drugiego zarzutu krytyków Sebonda. Autor dowodzi bowiem, że słabość nie tkwi w argumentach teologa, co samym narzędziu poznania. Rozum zdaniem Montaigne’a nie jest zdolny do wyłonienia pełnej prawdy o czymkolwiek. Najprostszym dowodem na taki stan rzeczy jest fakt istnienia wielu szkół filozoficznych. Zestawienie różnic między siedmioma starożytnymi prądami myślowymi stanowi jednak dla autora tylko punkt wyjścia. Analizuje on powody istnienia tych różnic, takie jak choćby cechy ich autorów. Filozofia dla de Montaigne’a okazuje się zależna od dostępnej w danym okresie wiedzy, kultury i religii myśliciela, czy choćby zdolności poznania. Tak, autor analizuje nawet wpływ zmysłów na nasze postrzeganie rzeczywistości. Na przykładzie teorii Kopernika ukazuje przy tym, jak szybko kolejne odkrycia naukowe mogą weryfikować nasze rozumienie świata. Rodzi się z tego prosty wniosek – rozum nie jest ostatecznym sposobem poznania prawdy. Pełnia prawdy nie jest zaś dostępna bez objawienia.
Drugi spośród najbardziej znanych esejów de Monteigne’a dotyczy kwestii subiektywnie pojmowanego „barbarzyństwa”. Autor skłania się tutaj ku myśli, którą Rousseau nazwie potem ideą „szlachetnego dzikusa”.
Myśliciel wspomina swoją znajomość z pewnym prostym człowiekiem, który niegdyś zamieszkiwał Brazylię. Za czasów autora eseju była to kraina niedawno poznana, co natchnęło go ku rozważaniu tajemnic geograficznych. Zastanawia się, czy wspominana przez Platona Atlantyda nie była w istocie Ameryką Południową. Odrzuca tę tezę, jednak los mitycznej wyspy kieruje jego myśli ku fenomenowi zmian położenia lądów. Nawet coś tak trwałego jak kontynenty podlega wpływowi wody, tak więc człowiek nie powinien brać niczego za niezmienny pewnik.
Ta myśl jest bardzo ważna, ponieważ dotyczy oceny kultur, które Europejczycy odkryli w Brazylii. Wedle jego krajan są oni barbarzyńcami. Jednak de Montaigne ma co do tego wątpliwości. Wszak nawet Rzymian Grecy czy Macedończycy określali tym mianem tylko z powodu inności obyczaju. Zdaniem Gaskończyka człowiek zawsze uważa swoją kulturę za cywilizowaną, obcą zaś postrzega jako barbarzyńską.
Tymczasem wspominani tytułowi Kanibale mają o wiele szlachetniejsze obyczaje, niż mogłoby się wydawać. Powodem była bliskość z naturą. Nieskażone cywilizacją, pierwotne zasady ich wspólnot budowaniu lepszych charakterów. Ludzie zamieszkujący „Francję antarktyczną” mieli wieść proste życia, zadowalając się niewielkim stanem posiadania. Ich zachowanie wolne było od zawiści, czy chciwości. Nie panowali też jedni nad drugimi, a w bitwie okazywali siłę ducha godną rycerzy.
Istotnie, niektóre ich obyczaje były zdumiewające. Choćby wspominany kanibalizm. Czynili go jednak dla okazania wzgardy zabitemu wrogowi, nie zaś z głodu. Montaigne uważa więc, że zwyczaj ten postrzegamy jako barbarzyński tylko z powodu jego odmienności od zasad naszej cywilizacji. Sami Kanibale, kiedy zdarzyło się przywieść trzech do Europy, również dziwili się naszym zwyczajom. Potępili różnice społeczne oraz system feudalny, wskazując na ich niesprawiedliwość. Autor zaleca zastanowić się nad tym, a nie ulegać pozorom dzikości ludów Nowego Świata.
Podejście widzące w cywilizacji siłę rujnującą pierwotną czystość ludzkiej natury, nazwano w późniejszych wiekach ideą „szlachetnego dzikusa”. Montaigne wyraźnie skłania się ku temu przeświadczeniu, kreując Kanibali na ludzi dobrych w swej prostocie obyczaju.
Za namową pewnej dostojnej damy, której imienia nie podaje, autor postanawia pochylić się nad problemem wychowywania dzieci. Nie szczędzi przy tym krytyki przyjętym w jego czasach metodom.
Montaigne uważa, że wychowanie dziecka powinno opierać się przede wszystkim na rozwoju otwartego umysłu, nauce moralnej i rozwoju fizycznym. Nie uważa on za konieczne wpajać od najmłodszych lat ogromu klasycznej wiedzy. Istotniejsze jest, by nauczyciel chciał raczej zainteresować swojego wychowanka poszukiwaniem mądrości. Zdaniem Gaskończyka dziecko myślące samodzielnie jest lepiej wyedukowane niż te, które zna na pamięć sentencje wszystkich myślicieli starożytności.
Idąc za przykładem klasyków, Montaigne postuluje przy tym dbałość o zdrowie fizyczne. Duch w słabym ciele męczy się jego zdaniem i nie może osiągnąć swoich wyżyn. Za przykład podaje rzecz jasna samego siebie – człowieka od najmłodszych lat słabowitego i cierpiącego różne dolegliwości. Należy więc hartować dziecko od maleńkości, uczyć szermierki oraz ćwiczeń fizycznych. Autor przychyla się do popularnej wtedy myśli, że rodzic nie powinien osobiście wychowywać dziecka. Będą je bowiem rozpieszczać z miłości. Krytykuje przy tym brutalność współczesnych sobie nauczycieli, którzy powszechnie stosowali kary cielesne.
Ze starożytnych form kształtowania młodego człowieka, Montaigne omawia również naukę wymowy. Spośród wielu znanych mu ludzi, większość była gadułami. Z ich słów nie wynikało jednak nic. Myśliciel postuluje, by młodzi uczeni byli w sztuce treściwej wypowiedzi. Nadto powinni więcej słuchać, niż mówić. Człowiek powściągliwy w słowach może się bowiem więcej nauczyć, słuchając innych.
Za przykład nowoczesnego wychowania autor podaje siebie. Ojciec Michela de Montaigne nakazał od początku mówić do syna jedynie po łacinie, by ten łatwiej nauczył się różnych języków. Nigdy nie karał go cieleśnie, a ze snu wybudzał spokojną muzyką. Wiele z wykształconych przez takie traktowanie cech myśliciel zatracił jednak po wysłaniu do szkoły. Do instytucji tej autor odnosi się z wyraźną niechęcią, jako skostniałej i mało rozwojowej. Z kolei sposoby swojego rodzica na wychowywanie dzieci uważa za niezwykle skuteczne. Jedynie wrodzona miałkość charakteru autora spowodowała, że nie wyrósł na osobę wybitną.
W tym krótkim eseju de Montaigne zastanawia się nad korzyściami płynącymi z umiarkowania. Uznaje przesadne rozpasanie za tak samo zgubne, jak przekraczającą miarę cnotę. Jego stanowisko ma związek z czasami, w których przyszło mu żyć. Autor był bowiem świadkiem fanatyzmu religijnych zmagań francuskich protestantów z katolikami.
Odwołując się do słów starożytnych myślicieli, de Montaigne wyraża swoje stanowisko względem umiarkowania. Uważa, że najlepszym rodzajem charakteru jest pośredni – ani zbyt cnotliwy, ani też rozpasany. Za przykład podaje zawarte w starożytne historie o matce Pauzaniasza i dyktatorze Postumusie, którzy w imię prawa i moralności zabili własne dzieci. Myślicielowi nie chodzi jednak o zachowywanie równowagi między dobrem a złem. Za grzech postrzega raczej przekroczenie miary. Jak sam przyznaje: „Łucznik, który przenosi poza cel, chybia tak samo jak ten, który go nie sięga”.
Za doskonały przykład korzyści płynących z umiaru autor uważa życie intymne małżonków. Jego rozumienie miłości między mężem i żoną różni się diametralnie od tego dzisiejszego. Dla niego miłość małżeńska wyraża się w statecznym szacunku pary wobec siebie. Dlatego, jak uważa za myślicielami epoki, katechizm zabrania zbyt bliskiego pokrewieństwa małżonków. Miłość rodzinna miałaby wtedy podsycać związek małżeński i czynić go nieumiarkowanym w uczuciach. Podobnie pożycie małżonków winno znać swoją miarę w wyuzdaniu, aby zachowali do siebie odpowiednie podejście.
Umiar należy też zachowywać w cierpieniu. Umartwienie jako lekarstwo dla duszy i ciała, jeśli przekroczy pewną miarę, może zatracić swoje zbawienne właściwości. Może nawet, jak w wypadku senatora rzymskiego Galliona, przerodzić się w rozkosz. Tą myśl łączy de Montaigne ze starożytnym zwyczajem składania ofiar z ludzi. Cierpienie wynikające z przelewania krwi miałoby w tym myśleniu sprawiać przyjemność bogom. Nawet w tym jednak autor doszukuje się potrzeby umiaru. Puentuje bowiem swój wywód historią o Indianach składających ofiary Cortezowi. Nie znając jego natury, roztropnie rozłożyli przed nim trzy rodzaje darów, prosząc o wybranie jednego. Niewolników gdyby był bóstwem gniewnym, kadzidła gdy dobrotliwym i owoców jeżeli okazałby się człowiekiem. Wszystko musi mieć bowiem swoją miarę.
Aktualizacja: 2024-07-01 14:06:52.
Staramy się by nasze opracowania były wolne od błędów, te jednak się zdarzają. Jeśli widzisz błąd w tekście, zgłoś go nam wraz z linkiem lub wyślij maila: [email protected]. Bardzo dziękujemy.