Napisz opowiadanie o spotkaniu jednego z bohaterów lektury obowiązkowej z bohaterem innego utworu literackiego. Spotkanie to będzie początkiem wspólnej przygody która zmieni losy jednego z nich

Autorem opracowania jest: Piotr Kostrzewski.

Brzęk łamanej szpady. W tym ostatnim, sfałszowanym akordzie jego wiernej broni, usłyszał własne przeznaczenie. Pobladła twarz uniosła się znad zlanej zimnym potem piersi. Oficer w granatowym mundurze armii Kongresówki odwrócił się na pięcie i wyprostowany niczym struna wrócił do plutonu egzekucyjnego. Równym, idealnie odliczonym krokiem. Tak, Wielki Książę miał z czego być dumny. Żaden Moskal nie mógłby tak sprawnie i godnie przygotować egzekucji. Ściśnięte usta Kordiana nie pozwalały mu jednak na uśmiech, gdy ta przekorna myśl uniosła nieco ciężki całun jego umysłu. Resztkę wszystkich sił wytężał, żeby nie dać po sobie niczego poznać. Niech nie widzą, że się boisz. Nie możesz pokazać im strachu. Nie teraz.

Wyciągana z pochwy szabla oficerska wydała z siebie zimny, pełen żądzy krwi dźwięk. Tego dnia słońce nad Placem Marsowym nie zamierzało odbijać się w jej stalowej toni. Ochoczo przejrzy się za to w kałuży szkarłatnego płynu, nie co dzień ma bowiem okazję widzieć swoje oblicze w krwi polskiego patrioty. Równy rząd strzelców jak jeden wykonał rzuconą komendę. Unieśli broń.

Kordian widział to dokładnie, nie chciał bowiem opaski. Jeżeli umierać, to spoglądając własnej śmierci prosto w oczy. Przez ułamek sekundy miał wrażenie, że widzi, jak dwóch szeregowych wynosi z placu ubranego na czarno starca. Czy to był Grzegorz? Twarz mężczyzny pobladła jeszcze bardziej, podobna teraz do woskowej maski. Otaczający scenę egzekucji ludzie widzieli, jak szereg młodych jegrów podnosi broń do oka. Ostrze oficera uniosło się przed plutonem. Kiedy opadnie...

- Stój! Adiutant jedzie!

Ostrze opadło w dół, a słowa człowieka w tłumie zamarły. Jakby padły pośród ogromnej przestrzeni, która pożerała je i rozciągała w niemy dźwięk. Iskrzące od gorączki oczy Kordiana odbiły płomienie i dym wyrzucane z luf skałkowych karabinów niczym ogniste splunięcie pradawnego smoka. Doskonale widział ołowiane kule, wyłaniające się z gorejących oparów w wirującym tańcu śmierci. Ich ruch był jednak coraz wolniejszy, coraz bardziej mozolny. Dym z czarnego prochu pęczniał przed plutonem, nie rozwiewał się jednak ani o milimetr.

Ostrze szabli zamarło o milimetry od ziemi, a twarz oficera jakby stężała w pół zastrzyżenia eleganckim wąsikiem. Nim jednak Kordian zrozumiał, co się dzieje, rzeczywistość obok niego zafalowała i pękła. Misternie tkana osnowa rzeczywistości została skręcona niewidzialną siłą, która odkształcona w sposób niemożliwy do pojęcia dla XIX wiecznej nauki przyrodniczej. Niepojętej zresztą dla żadnej z nowożytnych gałęzi wiedzy. Fenomen ten, pożerający swoim fantasmagorycznym pochodzeniem ostatnie resztki poczytalności z umysłu mężczyzny, miał bowiem naturę kpiącą sobie ze statycznej racjonalności.

Oczy Kordiana rozszerzyły się, a dech zamarł w jego piersi. Dosłownie, bowiem ciało odmówiło dalszego funkcjonowania. Szok wywołany zdarzeniem zapewne zmroziłby mu serce w piersi, gdyby nie było ono teraz kute milionami cierni bólu. Słońce zgasło nagle niczym pośród biblijnych ksiąg Starego Testamentu. Nie zniknęło jednak, a zostało przyćmione przez wybuch światła, zdolny zedrzeć z ludzkiej duszy śmiertelną otoczkę namacalnego ciała.

Kordian obrócił głowę, połowa twarzy piekła go niczym przyłożona do gorącego pieca. Pulsujący blask przemawiał do niego dziwnym, niskim pomrukiem. Powoli podniósł wzrok, osłaniając go instynktownie dłonią. Dopiero po chwili spostrzegł, że jest wolny. Pęta, którymi go związano, spłynęły po nadgarstkach, jakby były z wody. Mrużąc powieki, Kordian spojrzał prosto w lśniącą wyrwę w rzeczywistości. W jej wnętrzu rósł ciemniejący zarys postaci.

- Cóż to za dziwy? Czyś anioł, czy diabeł prawdziwy?

- Och, nic z tych rzeczy. Choć przyznaję, znam kilka mogących robić wrażenie sztuczek z pogranicza mistyki. - Rzekł całkowicie ludzki, ciepły głos. Kordian zdecydował się postąpić krok do przodu. Pulsowanie światła powoli ustawało. Widział coraz więcej szczegółów. Męskie buty, spodnie i żakiet, jakiego kroju nigdy nie spotkał. - Kim jesteś? - Zapytał drżącym głosem. Padł na kolana, przejęty dziwnym drżeniem. Postać przed nim wyciągnęła dłoń. 

- Nazywam się Ambroży Kleks i jestem profesorem. Przybyłem po ciebie, Kordianie. Chodź ze mną, jeżeli chcesz żyć. 


Przeczytaj także: Melancholia – choroba duszy, motywacja do działania? Różne oblicza nudy w literaturze. W pracy odwołaj się do: wybranej lektury obowiązkowej, innego utworu literackiego oraz wybranych kontekstów.

Staramy się by nasze opracowania były wolne od błędów, te jednak się zdarzają. Jeśli widzisz błąd w tekście, zgłoś go nam wraz z linkiem. Bardzo dziękujemy.