Jakże ja od was odpływam daleko
w marzeniach wielkich, ukradzionych snom,
jakim ja morzom, zawiejom i rzekom
zwierzam niezdarny, rozśpiewany prom,
jaką ja drogą nietutejszą płynę,
i którą nocy wykradłszy godzinę
ląd nietutejszy oglądając — ginę,
naprzekór własnym nazbyt szarym dniom.
Brzegi nieznane. Nad głową obłoki,
pod łodzią piasku słyszę śpiewny zgrzyt,
więc defiluję zabłąkanym krokiem
dróżką wiodącą w niewidzialny szczyt.
Wiatr waniljowy nad żaglami wieje,
plątając liny, potrącając reje,
a ponad głową mierzchnie noc i dnieje
różową pręgą dobrze znany świt.
Daleko szumi wzgardzona ojczyzna,
żądna wyrzeczeń, cierpienia i ran.
Tu wszędzie błękit do mych słów się przyzna,
świecąc przez siatkę palm liści i ljan.
Wszędzie, się potknę o nadbrzeżny kamień,
wszędzie mnie niebo obsiada gwiazdami,
i każda fala obmywa i plami
chlustem z przypływów i odpływów pian.
A gdy mnie buntem zła żałość ogarnie
o nędznych, bitych poniżonych los,
— tu już nie świecą w twarz morskie latarnie,
wiatr wyciem głuszy tamtych buntów głos,
już za daleko tu i za wysoko,
w nieznanej ziemi, piątej porze roku,
gdzie z niewidzialnych dla innych obłoków
łukiem się piętrzy ponad życiem most.
Na brzegi lecą fal sprężyste grzbiety,
w konchę księżyca dmie wiatr — tak i ty
patrzysz — jak płyną obłoki — kobiety,
nabrzmiałe wonią, puszyste od mgły.
Wiesz, że nie wszystkim jak tutaj i tobie,
kiedy zanurzasz w fale ręce obie,
łowisz jak ryby śliskie kształty kobiet,
— i nie chcesz — szukasz przecież tylko mgły.
Aż księżyc pęknie, noc zblednie i nagle
sznury, trzaskając, w mokry piasek trą,
kobiece piersi — pełne westchnień, żagle —
— pełne powrotu; otulony mgłą,
na sterze wsparty, wymijając przestrzeń,
płuca na powrót napełniasz powietrzem
innem — i wracasz o tym samym wietrze,
a z ziemi innej Allanie Gerbault.
Port każdy — ziemią. Wsiąkasz w tłum. — Coś przywiózł?
— Więc tylko pełną innych wiatrów pierś?
Więc drwią, więc krzyczą, więc głośno się dziwią,
że ktoś się otarł ustami o śmierć,
a wrócił z rejsu — z śladem pocałunków,
z mórz, a bez pereł, bez cennych ładunków...
— Cóż — całą podróż dał mi w podarunku
ten ze Swineburn'a przepisany wiersz:
WIERSZ ZE SWINEBURN'A
„I porzuciwszy gniew, nadzieję, pychę,
wolni od pragnień i wolni od burz,
dziękczynnych westchnień ślemy modły ciche,
ktokolwiek jest tam pośród gwiezdnych głusz.
Za to, że minąć dniom żywota dano,
za to, że nigdy raz zmarli nie wstaną
i rzek powolnych nurt zmącony pianą
zawinie kiedyś w głąb wieczystą mórz".