Wiem, że nie warto wierzyć niczemu,
na dnie każdego zwykłego dnia
może naprawdę niczego nie ma
i może nie ma nawet i dna.
Wszystko napewno jest gdzieś inaczej,
poza szeregiem zdarzeń i dat.
Tu tylko ludzie poważni tacy
rąk wiatrakami kaleczą świat.
Tu płyną domy ostre i proste,
tu syczy w murach zamknięty gaz,
druty pajęczym płyną pomostem
nad nerwowiskiem ludzi i miast.
Genjalne miasta, kamienne plany
dają się trawić czasomi rdzom...
— O, kierowniku słów obłąkanych,
w któremże mieście wyrósł twój dom.
Może się mogłeś zamknąć, odgrodzić,
ścianom powierzyć czułość i śpiew...
— Powiedz, hodujesz? — W którym ogrodzie?..
— spokój pod ciszą kwiatów i drzew?
Kłębią się rudo ciężarne chmury,
przez sito godzin sypie się czas,
gdzie, w ścianach której architektury
syczy ci słodko woda i gaz?
Tu ci się wszystko rozpłynie w rękach,
przez okno obco w twarz spojrzy nów,
bo jest ten ciężar, straszność i męka
za marną trafność magicznych słów.
O, jest ta obca zachłanność świata,
jest mebli luną oblanych skrzyp,
gdy noc przemocą dziką się wgniata
w wypukłe tafle jeczących szyb.
Bo tu naprawdę niczego nie ma,
noc ci jak strzała przebije pierś,
że ledwie możesz sobie samemu
napisać taki samotny wiersz.