Sącz się, wino z włoskich winnic,
dzwoń mi, strofo doskonała:
o Rinaldo Rinaldinim
i kuzynce kardynała:
Miał Rinaldo siedem szpad,
złote były wszystkie szpady.
Końcem szpady serenady
na gitarze grał i bladł -
i tak śpiewał wciąż: - Kuzynko,
serce z żalu pęka mi,
o! szatynko, chodź na winko,
bella stella do re mi!
Zasię ona: - Nie chcę zbója,
co miast czoła nosi miedź;
gdy chcesz ze mną dzieci mieć,
wyspowiadaj się u wuja.
Trudna rada. Nie ma co!
Rinaldo ze strachu kona.
Idzie. Patrzy: konfesjonał,
kardynał ma gębę złą.
Chwila bardzo uroczysta.
Witrażowe płoną szkła,
a pyzaty organista
na organach gra i gra.
Jakieś kwiaty jeszcze kwitną.
Ukląkł Rinald, czuje wiarę
i za kurtką aksamitną
delikatnie skrył gitarę.
Płyną grzechy w gniewne ucho,
syczy labuś, grzmi jak bąk:
- Nic nie ujdzie ci na sucho!
Wtem gitara brzdąk i brzdąk!
Stropił się Rinaldo. Myśli:
"Popełniłem nowy grzech,
prawdę rzec, nienaumyślnie".
A kardynał buchnął w śmiech.
Trzęsły mu się trzy podbródki,
kartoflany skakał nos:
- Gadaj grzechy, mój malutki,
byle prędzej, byle w głos.
Więc Rinaldo jął mu gadać:
(tyle zbrodni, tyle żądz!)
drży gitara, błyszczy szpada,
przytupuje butem ksiądz.
"Ksiądz jest chyba energumen -
myśli Rinald - mogę wstać".
W obie ręce wziął instrument
i jak zacznie na nim grać!
A jak śpiewać, a jak tańczyć
różne takie widzimisie -
że aż w ogród wtoczyli się,
kędy kwitły pomarańcze.
I tak dalej, dalej w tany
purpuratus szedł ze zbójem,
a zbój rzęził: - Daj kuzynkę,
bo na śmierć cię zatańcuję!
Trudna rada: trzeba dać,
gdy się chce na nogach stać.
Wziął Rinaldo Rinaldini
kuzyneczkę kardynała.
Kłaniał mu się Mussolini
i zgoła Italia cala.
Szczęśni byli niewymownie,
a szczęście - to chyba wszystko.
Ona potem została stenotypistką
w papieskiej elektrowni.