Wiluś - Cywiluś

Autor:

Siedzi przy stole, na którym stoi dziecinna forteca z napisem "Paris" ołowiani żołnierze, armatki etc. Wiluś ubrany jest w strój cywilny, przykrótki i żałosny.
Dwie dziurki w nosie i skończyło się. Nosiłem ja, ponieśli i mnie. Nie mów hoh, póki nie przeskoczysz. Solche Stiefiel — takie buty. Dawniej było "Deutschland, Deutschalnd uber alles," a teraz: "Alles, alles uber Deutschlandt. Byle Serb, byle Rumun Napasku albo Wlazdolasku, zaciera teraz nosa i chodzi po świecie, jako zwycięzca, a ja, Keiser Wilhelm II, Imperator i Rex, muszę sobie szyldzik na drzwiach przybić: W. Hohenzolern, emeryt. Byli czasy!... Jużem sobie apetyt ostrzył na śniadanko w Paryżu, już mowę taką skrobnąłem, że aż sam się zląkłem, skąd ja tak bujać potrafię, a tu--klapa, alles caput, mein liber augustin. Siedzę sobie, biedaczyna i tak strzelam grochem do tej forteczki (wskazuje na zabawkę) pif-paf, pif-pif-paf.

Albo sobie takie małe unterznej botki z pudełek od zapałek robię i na miskę puszczam. Dziś zatopiłem 40 miljonów tonn brutto. Albo tych żołnierzyków ustawiam na stole i tak posuwam naprzód: Achtung, Keiser idzie, hurra! (Manewruje żołnierzami).

Do Paryża, do Londynu, do Rzymu, do Moskwy, do Tokio, lieb Vaterland magts ruhig sein (zapala się) my Nimcy pokażemy światu, co znaczy stalowa pięść! my Nimecy zmiażdżymy, zdruzgotamy, krr... drr... grr... hrr... brr... podpisujcie pięćdziesiątą pożyczkę, każdy może, musi i powinien. (Nagle... robi żałosną minę i pociąga nosem, płaczliwie).

Byli czasy... Teraz trzeba na holenderskie śledzie jechać... Też nie wiem, czy mnie przyjmą te vanhetuny kakaowe... Dawniej ja krzyczałem: Sieg! Sieg! Sieg! a teraz mnie krzyczą: zyg, zyg, zyg... A wszystko przez tego Foeha. To chory człowiek. Ciągle leje! Wczoraj z Ludendorfem w tysiąc grałem (schodzimy się tu w jednej knajpce co wieczór), wspominaliśmy dawne czasy. Co, powiadam, kochany panie Ludendorf, nie tęgo... co?

A tak, powiada, kochany panie, nie bardzo... Co powiadam, kochany panie, nie tęgo... Takżeśmy sobie do rana gawędzili. Miałem już być w Calais, a jestem w kale, czyli im Dreck. Mój najstarszy kronprinz, to mnie wczoraj zwymyślał, że strach: "Co mi tata narobił, powiada, taty synem mnie nazywają, kompromitacja, nic więcej. Obiecywał cały świat, a co mam! Erzatz — guzik ze sztuczną pętelką. To jest świństwo, powiada. To tak syn do ojca mówi, rodzone dziecko... Ech, mówię państwu (ociera łezkę). Stara kompanja się rozleciała, Ferdynand, co greka... tego... bułgara udawał, gdzieś wlazł i nic nie słychać, Karolek Apostolski i węgierski daleko, Sułtana podobno tak urządzili, że w harem godien na kamerdynera, a ja... widzicie, państwo... (pauza, mówi cicho). Za czem menia mat' rodiła, zaczem mienia Bog sozdał, tarara... tarara... tara etc... Tak... tak. A dobre kawałki miałem przygotowane na ten Paryż. Chciałem francuzom dać niepodległość... 5 listopada 1918 roku. Potem wziąłbym Londyn i Anglikom dał niepodległość... Potem Włochom w Rzymie... Japończykom w Tokio... Same niepodległości bym rozdawał. To moja specjalność! I wszystko poszło na marne, a poszło dlatego, że ja poszedłem na Marnę, a nad Marną francuzi byli... I rozleciało się wszystko. Paryż miał się nazywać Hohenzolernburg. Rzym — Wilhelmsholf, Londyn — Preussenstandt, Warszawa — Neu-Breslau, Bruksela — Neu-Drezden. A teraz, wszystko się tak nazywa, że głośno wymówić nie można! Jakto ja kiedyś śpiewałe! Aha... "Ein schuss — Ein Russ, ein Klaps — ein Japs, ein Stoss ein Franzos, ein Schritt — ein Britt i kwit, nix, źle proszę ja kochanych państwa!

Jestem teraz, Gott straffe England, bajronistą, zawiodłem się z tą Polską naprzykład. Zdawało się, że wszystko załatwiłem tam zgodnie z prawem: no bo rejentalnie, i też się z tego nic nie zrobiło. Miałem tam nawet swój organ. Proszę mnie źle nie rozumieć. Ja mówię o "Godzinie Polski". Miałem w Polsce swoich ludzi, co mi dobrze radzili i cierpieli na chronikieryczną centralność, na zupełne studnickie ciążenie ku mojej wysokiej osobie. I wszystko na nic. Jestem teraz taki cichy, taki łagodny ka ta owieczka i tylkobym beczał: ee! bee! Bee-seler! Bee-seler! coś ty narobił! Nie śmiejcie się państwo! Wolałbym uciec, na koniec świata uciec, do Chin... Chin..., Hindenburg! coś ty narobił! Dawniej było koło mnie uroczyście, poważnie, jenerały, do mnie przychodziły, a teraz... jakby kto zasiał makiem... makiem... Makenzen coś ty narobił!

No, pożegnam się z państwem. Nie mówcie nikomu bo mi wstyd. Idę... po Entlausungschein i przepustkę do Holandji i po wędkę. Na te śledzie holenderskie niby.
(Wychodzi nucąc: Zacziem mienia mat' rodziła...)

Czytaj dalej: Do prostego człowieka - Julian Tuwim

Źródło: Trubadur Polski, r. 1920, nr 4.