Dzieje pewnego aforyzmu

Autor:

Redakcja pewnej jednodniówki, wydanej na rzecz
kształcącej się młodzieży, zwróciła się do mnie
z prośbą o przysłanie jakiegoś utworu — wiersza,
noweli lub aforyzmu. Cel — bardzo szlachetny,
prośba — uprzejma, nie było więc powodów do od
mowy. Najmniej kłopotliwem wydało mi się napisa
nie aforyzmu. Dla pewności zajrzałem do „25.000
wyrazów obcych“, gdzie pomiędzy afonją a Afrody
tą było napisane:
„Aforyzm — zasada wyrażona niewielu słowami;
urywek, sentencja, maksyma“.
Aby się całkowicie uspokoić co do istoty przedsię
wziętej pracy, sprawdziłem jeszcze wyrazy: maksy
ma („zasada ogólna, którą ktoś kieruje się w postę
powaniu") oraz sentencja („krótkie treściwe zdanie,
zawierające piękną moralną myśl, głęboką prawdę
życiową") i zabrałem się do napisania aforyzmu.
Przedewszystkiem, pomyślałem, moje krótkie tre
ściwe zdanie, moja zasada wyrażona niewielu słowa
mi, moja głęboka prawda życiowa i piękna moralna
myśl, słowem mój aforyzm — powinien dotyczyć
młodzieży, i to młodzieży uczącej się, dla niej bo
wiem wydaje się jednodniówkę. Napiszę tedy coś
o potędze wiedzy, o znaczeniu i dobroczynnych skut-
kach nauki. I oto po chwili aforyzm był gotów:
— Wiedza i nauka są dla młodzieży bardzo ważne.
Ale nie brzmiało mi to dobrze! Zresztą, przyznaję,
było dość banalne. Takie drewniane stwierdzenie
powszechnie znanego faktu wydało mi się zbyt pro
stackie. Trzeba to ubarwić, okrasić, poezji trochę
podpuścić. Wykreśliłem poprzedni aforyzm i napi
sałem nowy:
— O, wiedzo! Tobie ucząca się młodzież zawdzię
cza swą potęgę!
Ale znowu się zastanowiłem. Gdyby młodzież
miała potęgę — to co innego. Aforyzm byłby słusz
ny. Ale wydawanie jednodniówek nie świadczy
o mocy. Przekreśliłem więc i napisałem:
— Wiedza jest, jak słońce: prowadzi do pro
miennej przyszłości i potęgi jutra.
Brzmiało to pięknie, ale naogół było idjotyczne:
czy słońce prowadzi do promiennej przyszłości?
Słońce wogóle nie prowadzi, a jeżeli — to do zacho
du, a ta „potęga jutra“ wydała mi się zbyt napu
szona. Tak rozmyślając stworzyłem kolejno aforyz
my następujące:
— Nauka to potęga. Za jej przewodem złączym
się z narodem.
— Młodzież jest solą ziemi w oku, a wiedza
wznosi ją (?!) do słońca.
— Mędrców szkiełko i oko rozświetla mroki nie
wiary i prowadzi do słońca.
— Nauka jest ziarnem, z którego wyrasta
siew (?!) potęgi i wiary.
Ale wszystkie te treściwe i piękne uwagi moralne
przekreślałem stopniowo. Nie byłem z nich zado
wolony. Wreszcie postanowiłem dać spokój wiedzy
i młodzieży i przerzucić się na dziedzinę natury
ogólniejszej, społeczno - patrjotycznej.
Po pół godzinie wytężonego myślenia miałem do
wyboru całe mnóstwo sentencyj:
— Czynów nam trzeba, gdyż słów nie przekuje
my na miecze ani lemiesze.
— Wolność narodu jest jego największym skar
bem, a skarb narodu — to wolność jego największa.
— Społeczeństwo jest jak morze: rozsadza brze
gi i zalewa bezduszne pustynie przyszłości i czynu.
— Praca dla ojczyzny jest jak drzewo: dąży
wzwyż i karmi łaknących wiarą w świetlaną pro-
mienność ducha.
— Napoleon (?!) powiedział: „Państwo — to ja“.
Niech każdy obywatel pamięta, że nosi w tornistrze
buławę czynu i ducha (wzgl.: potęgi).
Przyznam się, że i to wszystko podarłem. Wiem
już! Napiszę coś o kobiecie, o miłości! Coś lekkiego,
w miarę frywolnego, dowcipnego. I zaczęło się:
— Kobieta jest jak róża; na to ma kolce, aby je
owijać płatkami.
— Kobiety mają do mężczyzn pretensje, że ich nie
rozumieją. Mon Dieu! (!) Czy kwiaty pytają rosy,
czemu ją strząsa motylek?
— Miłość jest snem, rzekł poeta. Zgoda, odrzekł
filozof, lecz na dnie tej czary (?!) toną złudne snów
marzenia. Poeta zapłakał...
— Mówią, że nasza prababka Ewa była pierwszą
kobietą. Może... Ale w takim razie skąd wzięła mo
del do figowego liścia? (W pierwszej chwili byłem
zachwycony szampańską lekkością tego aforyzmu.
Potem już nie).
— Małżeństwo jest jak róża: im bardziej ją zry
wać, tym czulej rozkwita.
— Mężczyźni i kobiety — to dwa bieguny jednej
ziemi. Szczęście jest południkiem, małżeństwo glo
busem, kochanek równikiem, dziecko — zwrotni
kiem, a rozwód — podróżą.
_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _
Powyższe wspomnienia o tworzeniu aforyzmu dla
jednodniówki akademickiej piszę w jasnym, białym
pokoju z okratowanem oknem. Jest mi tu dobrze
i spokojnie. Doktór przychodzi dwa razy dziennie.
Po czterech miesiącach zaczynam już rozumieć, co
do mnie mówi. Zaprzyjaźniłem się na spacerze z ko
legą, który siedzi tu już trzeci rok. Twierdzi on, że
jest tureckim sułtanem, a nas wszystkich uważa za
swój harem. Zapoznał mnie ze swym Wielkim We
zyrem. Jest to pewien inżynier z Poznania. Bardzo
miły człowiek — szkoda tylko, że cały dzień pieje
jak kogut i łazi na czworakach.
Jeść dają nieźle. Ze snem jest gorzej. Koledzy wy-
ją po nocach, a dozorcy oblewają ich zimną wodą.

Czytaj dalej: Do prostego człowieka - Julian Tuwim

Źródło: Jarmark rymów, Julian Tuwim, 1934.