Znajomy jest to człowiek, któremu podało się kie
dyś rękę, wymieniając przy tern swoje nazwisko
z ewentualnem oświadczeniem: „Bardzo mi przyje-
mnie“. Poczynając od tej chwili znajomy zaczyna
korzystać ze znajomości, kłania się nam na ulicy
i jest zdania, że nas zna „osobiście14. Przedtem znał
tylko „z widzenia". Znajomi bywają tylko starzy
i dobrzy. Nie słyszałem nigdy, aby kto powiedział:
„Jest to mój młody, względnie zły znajomy". Nato-
miast o starym i dobrym słyszy się ciągle.
Do zawarcia znajomości wystarczy obrządek
przedstawienia, który polega zwykle na łaskawem
pośrednictwie osoby trzeciej. Odbywa się to w spo-
sób następujący. Trzecia osoba jest naszym znajo-
mym i ma znajomego, który jest naszym nieznajo-
mym. Wtedy trzecia osoba przedstawia nam niezna-
jomego, mówiąc: „Pozwoli pan — pan Cybulak",
(ewent. inne nazwisko) wtedy Cybulak mówi: „Cy-
bulak" lub „Cybulak jestem", my także mówimy
„Cybulak" lub „Cybulak jestem", jeżeli przypadko-
wo tak samo się nazywamy, obydwa Cybulaki ści-
skają sobie dłonie — i oto stają się znajomymi. Na
całe życie. Pozatem nowy znajomy może nam przed
stawić wszystkich swoich znajomych, ci wszyscy zna-
jomi wszystkich swoich — i tak w nieskończoność,
na zawsze. I to jest właśnie straszne.
Kiedyś, jako uczeń jeszcze, zmieniłem w budce
z wodą sodową dwadzieścia kopiejek pewnemu spra-
gnionemu tego napoju, gdyż sklepikarz nie miał
reszty. Wdzięczny za tę wspaniałomyślność moją
bibosz przedstawił mi się. Było to w roku 1912.
Od tego czasu ten człowiek kłania mi się na
ulicy. Kłania mi się tak serdecznie! Wtedy,
v/ budce z wodą sodową, był to spocony czer-
wony chłopiec. Dziś — jest siwiejącym, sapiącym
grubym bykiem, ma astmę i chodzi z trojgiem dzieci
na lody do Ziemiańskiej. I tam mi się kłania. Ale
jest taktowny i, chociaż promienieje, kiedy mnie wi-
dzi, wie, że nic nas nie łączy, nie podchodzi do mnie,
nie zaczyna rozmowy. Ten rodzaj znajomych do gro-
bowej deski jest najprymitywniejszy i stosunkowo
najmniej szkodliwy.
A są gorsi. Są czarni znajomi. Potwory. Podchodzą
i zaczynają rozmowę.
— Kopę lat! Co słychać?
Odpowiadam zwykle:
— Ano nic, tak... pomaleńku.
— Gorąco dziś.
— Tak.
— Ale będzie deszcz.
— Tak, zanosi się.
— Można?
I siada. Siada, bo jest znajomy. Jest znajomy, bo
Cybulak szedł z nim kiedyś po ulicy, zatrzymał mnie,
jako mój znajomy, pytając się, co u mnie słychać
i przedstawił mi go.
— Cybulaka pan nie widuje?
Cybulak jest łącznikiem. Rozmówca mój jest prze-
konany, że osoba Cybulaka jest dla mnie czemś ży-
wem, bliskiem. Cybulak — to wszystko, co ten czło-
wiek wie o mnie i o mojem życiu. Cybulak, nasz
wspólny znajomy, ten, który nas zaznajomił, jest
może dlań tak samo obcy jak dla mnie, ale od Cybu-
laka trzeba zacząć rozmowę. To czynnik mistyczny
niejako. Deska ratunku. Z tej deski zrobione jest
krzesło, na którem usiadł przy moim stoliku. Rozmo-
wa toczy się wartko.
— A co u pana?
— Nic, tak, owszem.
— Pisze pan?
— Piszę...
— Czytałem niedawno, że pan coś w książce
wydał.
— Tak.
— Gdzie to można kupić?
— ,W, księgarni.
— Będę musiał kupić.
— Dobrze.
Wiem, że nie kupi, że go to nic nie obchodzi i ob-
chodzić nie powinno, ani nie może. Pije kawę, pa-
trzy mętnie przed siebie, pali moje papierosy, kryty-
kuje zarządzenia władz, mówi, że są ciężkie czasy,
narzeka, że „w jego branży nic“, pyta się co sądzę
o Piłsudskim („owszem, tak“...), wyraża przekona
nie o dobroczynnych skutkach, jakie pociągnie za
sobą handel z Rosją, wygłasza trafne zdanie, że z li-
teratury pewno trudno wyżyć, wreszcie prosi o kart-
kę do teatru. Daję mu ją skwapliwie, zaznaczając,
aby się pospieszył.
— Jakto? Przecież dopiero czwarta...
— Tak, wie pan, ale zanim pan dojdzie...
Poszedł.
To był znajomy „bez interesu”. Są bowiem znajo-
mi „mający interes11. Ten rodzaj jest niemniej gro-
źny.
— Dobrze, że pana spotykam! Proszę pana, po-
wstaje teatr, coś w rodzaju „Niebieskiego ptaka”...
Są pieniądze, lokal, koncesja, zespół, wszystko. Cho-
dzi o repertuar...
Albo:
— Powstaje pismo... Wie pan, któreby zgrupo-
wało i t. d.
Albo:
— Proszę pana, dobrze, że pana spotykam. Mam
coś dla pana. Moja kuzynka ma zacięcie literackie,
zna języki, może tłumaczyć, bardzo zdolna dziew-
czyna. Moźeby się coś dla niej znalazło...
Odpalam z miejsca, że nie.
— Ale może jednak! W każdym razie może mi
pan poda swój numer telefonu, ja panu zostawię
swój i w razie gdyby pan coś wiedział...
Zaczyna się szukanie ołówka, papieru i t. p. mę-
czarnie.
Teatru ani pisma nigdy nie będzie. Znajomy wie
o tem. Ale mimo to — nudzi. Kuzynka z językami
powinna wyjść zamąż. Znajomy wie o tern. Ale za-
wraca głowę.
Dlaczego? Potężnym głosem zapytuję: dlaczego?!
Źródło: Jarmark rymów, Julian Tuwim, 1934. Pierwodruk: Cyrulik Warszawski, r. 1926, nr 9.