Jeszcze godzina straszna nie wybiła,
I nieświadomy tego co się stanie,
W lochu piwnicznym, głuchym jak mogiła,
Śpisz jeszcze, więźniu, na twardym tapczanie.
Śnisz tak spokojnie. W serce twe kamienne
Wsączyłam słodką trującą nadzieję,
Rzuciłam kartkę za kraty więzienne,
Że będziesz wolny, nim jeszcze zadnieje.
Ponoś ty straszny... ponoś dom podpalił,
Matkę-ś uderzył w skroń żelazną kłódką,
Ojca starego ponoś ciosem zwalił
I zamordował siostrzyczkę malutką.
Ale dostrzegłam, że masz w oczach stepy
Dzikiego smutku i dzikiej tęsknoty
I szał miłości, rozpaczliwy, ślepy,
W duszy mej pożar rozpłomienił złoty.
Czemuś tak spojrzał z szyderczym uśmiechem,
Czemuś tak zęby ze zgrzytem zacisnął,
Czemuś odwrócił się z takim pośpiechem,
Czemuś oczyma tak złowieszczo błysnął?
Gdym ja spojrzała w oczy twe kochane,
Przechodząc zmierzchem przed celą więzienia,
Te usta moje, te nie całowane,
Szepnęły tobie słowa przebaczenia.
Nie wiem, co życie jest i nie znam ludzi,
Mieszkam na wieży z rudym ojcem-katem,
Codzień mnie ze snu dzwon ponury budzi,
Dzwon, który dzwoni śmierci majestatem.
I przez to okno patrzę obojętnie,
Jak ojciec w płachtę odziany czerwoną,
Ostrym toporem łby obcina skrzętnie,
A w każdej głowie oczy gniewem płoną.
I ciebie wezmą, zanim świt nastanie,
I głowę złożą na pniu rosochatym,
I będą dzwony biły na skonanie,
A rudy ojciec, odziany szkarłatem,
Kielich gorzały palnie po robocie
I przyjdzie pijany do mojej świetlicy,
I ucałuje usta, co w tęsknocie
Ku tobie, smutny więźniu bladolicy,
Ślą słodkie słowa pierwszego kochania,
Bo pokochałam smęt twej bladej twarzy.
Wiem: jesteś zbirem, godnym ćwiartowania,
Lecz ja nikogo nie znam prócz zbrodniarzy.
Lecz ja nikogo, prócz krwawych złoczyńców,
Nie mogłam kochać śród murów przeklętych
I nie widziałam ja oczu bez sińców,
I nie widziałam ust niezaciśniętych,
Ni dłoni w ciężkie kajdany nie skutych,
Ni ciał w więzienne giezła nie odzianych,
Ni stóp w katorżne trepy nie obutych,
Ni lic radością życia roześmianych. —
Nic. Jeno rozpacz i śmierć i szaleństwo
Ostatniej chwili oczy me widziały.
Słyszałam modły, ale jak przekleństwo,
Jak krzyk bluźnierczy te modlitwy brzmiały.
Słuchaj: Błagałam o łaskę dla ciebie,
O, nie dla ciebie, dla twych oczu smutnych
Jak pies tarzałam się... a krzyk mój w niebie
Słyszano chyba, krzyk błagań okrutnych,
Krzyk mej miłości pierwszej i utraty,
Krzyk mej rozpaczy, co jak zwierzę wyła,
Jabym się cała przywarła do kraty,
Jabym twe wargi zapiekle pieściła,
Jabym twe ręce całowała krwawe,
Serce wydarła z piersi rozszlochanej,
Wszystko za oczy twe, za oczy mgławe,
Za smutek twojej źrenicy kochanej.
Lecz na błagania, na łzy me gorące
Wskazano jeno papier podpisany:
Jutro bezwzględnie, zanim wzejdzie słońce,
Wyrok nad więźniem ma być wykonany.
Więc do twej celi list wrzuciłam skrycie,
Pisząc, że będziesz wolny, by ostatnia,
Noc twoja była dłuższa niźli życie
I taka słodka, jak pociecha bratnia.
Co to... Dzwon bije... (spogląda przez okno) A tak, już cię wiodą,
Oczy twe błyszczą ufnością, pogodą. (Krzyczy przez okno)
Hej, chodź, już wolny jesteś! chodź tu do mnie!
Tak... Do mnie wiedzie cię ten pan w czerwieni.
Kto to?... To sługa... Chodź! Tęsknię ogromnie.
Już jesteś wolny! A my narzeczeni.
Nie bój się, nie bój... co? Każą ci głowę
Schylić? Schyl głowę. To nic, to, mój miły,
Każą ci witać tak mnie, twą królowę,
No tak... schyl niżej, no, niżej schyl głowę.
Hej, teraz ojcze, rąb a z całej siły.
Źródło: Estrada, r. 1918, nr 4.