Wartkim, odgłębnym nurtem Brda w jarze szeleści —
chłód poranka się tai w gęstwie olch i leszczyn.
Ziemia pachnie wilgocią i szronem — jest wrzesień:
na giętkich prętach leszczyn lśnią perły orzechów.
Gąszcze tarnin nabite gradem jagód czarnych —
krzaki ostów skrzą w puchach jak srebrne latarnie.
W debrze, w wysokich trawach tuż pod berberysem
myszkują psy — wiadomo: stare jamy lisie.
Pola zorane, ściernie, niby słuckie pasy
ciągną się w świat daleko po tucholskie lasy.
Na miedzach głazy: biały i czerwony granit,
przyniesiony w lodowcach ongiś z Skandynawii.
Snuje się granitowy ów różaniec wieków
zamyśleniem, zadumą przez serce człowieka.