Grom po gromie w Tatr turnie wali jak kanonada.
Noc wyje wichrem halnym, błyskawicowowłosa:
po szybach chlaszcze deszczem, żelaznym siecze gradem,
rozdziera piorunami skrwawioną pierś niebiosów.
Gdzieś z Kościelca, z Świnicy, nad Czarny Staw z Granatów
leci z szumem straszliwym upiorny ryk wichury.
W czarny mąt, w kotłowisko burzące się nad światem,
walą się czarci z pękniętych piorunowych sznurów.
Taraszą z trzaskiem smreki. I wariatów zgrają
lecą z chichotem, wyciem, z wrzaskiem nad schroniskiem:
łomotem kutych butów wraz na dach spadają,
tłuka w gonty, jak cepy żelazne w klepisko.
A tam pioruny sieką i stalowe echo
jak armat kanonada wali w granit, w granit.
Szum i ryk huraganu, gromów huk i grzechot
kłębi się pod Zawratem, jak w piekła otchłani.
Noc cielskiem chmur i wichrem do szyb się przyparła —
zbudzonych ludzi ślepi przeraźliwym gromem.
Serce tłucze się głośno i skacze do gardła,
a usta bezwiednie szepczą: „Pod Twoja obronę...*