Pnie wapnem obielone suną przez siwe mgły w sadzie —
w szarzyznę nieba wnika kamienna szarość renet.
Śliska, omglona ścieżka w gęsty maliniak prowadzi,
zawichrzony omokłą, zmętniałą zielenią.
Na wilgotnem listowiu, wśród giętkich, wyśmigłych prętów
drżą siateczki pajęczyn z pereł zszarzałych, umarłych.
Maliniak w pajęczynach, w mgle, jak zapomniany cmentarz
drzemie, z ciemnym uśmiechem na malinowych wargach.
Kapusty mżą w fioletach, jak w adwentowym ornacie
haftowanym perlami (z spróchniałych trumniak biskupich).
Ule szemrzą niemrawie swój różańcowy, mdły pacierz —
Z nawilgłych, zwiędłych liści i z ziemi bije woń trupia.
W chmurach nawisłych nisko wronie watahy się tłuką,
rozwłóczą czarne wrzaski we mgłach szeroko, daleko.
W pień sosny kuje dzięcioł: rytmicznie głuchy grzmi stukot
w trumienne wieko.