Hej, skały wy moje! hej, lesie jodłowy!
hej, czyste krynice! wąwozy, parowy!
hej, koniu kochany, ty szybki jak łania,
co wicher prześciga, gdy w polu ugania! —
jam przy was szczęśliwy, radosny jak dziecię,
i dobrze mi tutaj, jak nigdzie na świecie!
Gdy konia dosiędę, ostrogą go ścisnę,
wnet w biegu szalonym na siodle zawisnę,
jak orzeł w obłokach w tumanie się kryję;
koń pędzi i ziemię kopytami ryje,
skry sypie nozdrzami, — kark bieli się pianą, —
wiatr świszcze i muska mu grzywę rozwianą;
a kiedy się przepaść roztworzy pod nogą,
koń rzuca się spięty żelazną ostrogą
i czterma kopyty zawisa nad dołem:
już przepaść przesadził, — już pędzi sokołem
wciąż naprzód, a drzewa migają przy drodze!
Hej, koniu! leć z wichrem! oto puszczam wodze!
W tym biegu szalonym — szalenie mknie życie,
krew raźniej się rusza, szybsze serca bicie,
i myśli do głowy tak cisną się tłumem,
że darmo im marzeń zabraniać rozumem!
Ach! — Sądzę, że ptakiem szybuję pod niebem,
że wicher napojem, a gromy mi chlebem —
i nagle mi w duszy ta struna zadźwięknie,
co pieśni rozlewa i kocha się w pięknie,
i czuję, jak jęczy w mej piersi szalonej,
a dźwięk jej onemu podobny, co dzwony
wydają ze srebra — do dyszla przykute,
gdy konie z wędzideł i lejców rozzute
na wiatr się rzucają z rozhukaną grzywą,
księżycem z żelaza drąc ziemię leniwą,
że niechce wraz z niemi oszaleć i pędzić,
lecz woli pyłami na szalone zrzędzić,
iż drgnąć ją zmuszają wichrowym tententem
i lecą gdzieś w przestrzeń burz ciemną odmętem...
Jak dzwonki te srebrne, tak struna ta dźwięczy,
lecz ledwo pieśń pocznie, poczętą się męczy, —
bo serce dzwonowi a myślom zaś słowa
nastarczyć nie mogą: więc mrze ich połowa,
a druga bezładna, jak tyki rozstawne
oznacza te miejsca, kędy drogi sławne
iść miały w kraj wielki... Choć dzieło rzucono,
te tyki zostały w czarne ziemi łono
wgwożdżone ku wiecznej zamiaru pamięci...
Człek obcy przechodząc z dziwem głową kręci,
bo nie wie, co ślady te znaczą zdziczałe;
lecz przyjdzie inżynier i wspomni swe śmiałe
zamysły po znakach gnijących na słocie,
i siędzie na skale lub dzikim wykrocie,
myślami w tył bieży i pełen zadumy
przypomni raz jeszcze minione rozumy
i myśli potężne, co drogi znaczyły
w tych czasach, gdy mierzył zamiarami siły — —
Ho! pędź-że mój koniu! Ho! pędź-że i ślady
zostawiaj w gwiazdziste rozsute plejady,
na gruncie jałowym, na skale, na piasku
i w cieniu ponurym i w słońca rozblasku,
i nawet tam, gdzie ich oko niedosięże
podróżnych, bo sykiem odstraszą ich węże,
królestwa tu swoje mające i moce!
O, ślady! ma myśl się o was nie kłopoce!
wszak ludziom nic po was, a duch mój was znajdzie,
za wami w ostępy i na skał wirch zajdzie,
bo wierzy, że prędzej będziecie nietknięte
na dzikich pustkowiach, niż w domach zamknięte
ogrzanych cieplarni powietrzem zatrutem! —