Był ogród wielki. Stare w nim drzewa
lubiły wieczór liściami szeptać,
liściami, które jesień pozwiewa
i ludzkie stopy w proch będą deptać;
lecz póki żywe, póki zielone,
szmer tajemniczy rozmów ich słychać.
Kiedy się słońce w zachodnią stronę
chyli, świat ciszą pocznie oddychać:
klon stary baje srebrnej topoli,
a dęby brzozom, a jodły bukom,
jak pradziadowie prawią prawnukom
o tem, co było, co w życiu boli...
Pośród drzew łąka legła zielona,
a pośród łąki bez siadł krzewisty;
nieme miał liście, lecz majem z łona
duch woni wstawał pjany, ognisty —
i opowiadał marzeń powieścią
rzeczy tajemne i fantastyczne,
złamane dziwnie w obrazy liczne,
przemienne barwą, przemienne treścią,
pełne tęsknoty, wzruszeń i strachów.
Któż pojmie słowa bzowych zapachów?
kto duszę wonią nasycić zdoła,
kto w niej obudzi kwiatów anioła
i powie pieśnią przezeń wysnutą
powieść bezładną, a przecież płynną,
gorących marzeń jadem zatrutą,
a jak myśl cichą, jak kwiat niewinną?
O, ludzie, ludzie! W duszę wierzycie,
co nie umiera i chwilą jasną
przeczuwa tajnie i przyszłe życie, —
lecz w duszę tylko swoją i własną!
O, samolubni, próżni bez miary!
nic-że nie mówią wam szumy drzewa
i kwiatów wonie i ptasząt gwary?
Wszak duch je także żywy przewiewa!
Maj był i wieczór. Pod bzowym krzakiem
wąż się prześlizgnął w trawie zygzakiem;
a skórę lśniącą miał w perły duże,
a złotą nitkę około pereł
i z liści złotych na głowie różę:
był do królewskich podobny bereł.
W woń wpełznął gęstą i w kwiatów cieniu
rozciągnął ciało słońcem leniwe,
a na zielonem nad nim sklepieniu
słowik piosenki wywodził tkliwe...
Wąż ujrzał ptaka, głód poczuł w łonie,
wzniósł w górę głowę w złotej koronie
i bystrym wzrokiem wpatrzył się w niego.
I słowik ujrzał węża lśniącego,
zdziwił się bardzo, że piękny taki,
a przecież zdrajcą zowią go ptaki —
i nie chciał wierzyć, jak czasem dziecię,
że zło i piękno razem są w świecie...
Pod czarem wzroku ptaszek omdlewał,
lecz jeszcze rzewną piosenkę śpiewał;
z listka na listek wciąż niżej zlata,
wciąż bliżej złotem lśniącego kata...
Bez pachniał ciągle, lecz w jego woni
łza była wielka, łza była dziecka,
któremu nagle w kwiatów pogoni
brata pochłonie przepaść zdradziecka.
Dziecina płacze, choć nie pojmuje
myślą nieszczęścia, lecz sercem czuje...
Maj był i wieczór. Wśród bzowej woni
dwoje ich było. W kwiecia powodzi
siedzieli razem, — piękni i młodzi, —
usta na ustach i skroń przy skroni....
Maj był i wieczór. Bez mówi wonią
o sępach, które gołębia gonią,
o gwiazdach, które konają rano,
gdy słońce głowę wzniesie świetlaną,
o kwiatach polnych i ostrej kosie,
o nocnym wichrze, wieczornej rosie,
o koralowej malin jagodzie,
którą w południe zdzióbały kawki,
o rwanych pączkach róż dla zabawki,
o muszce, którą zdeptało dziecię
i o zwiędniętym jaśminu kwiecie...
Słuchaj powieści! Bez ci opowie,
że skrzydła łamią i aniołowie;
bez ci powtórzy przysiąg tysiące
wiecznej miłości, zaklęcia wiary,
co, jak motyle w niebo lecące,
jak rzek majowych nocne opary,
wzniosły się w górę, — dzień jeden żyły,
jak liście suche jesienią zgniły.
Szept pocałunków i szczęścia śmiechy,
miłości cnoty, miłości grzechy,
nadziei tajnie, przesytu nudy,
płacz za rozwianem niebem ułudy,
złamane serce, bezczelne serce,
czyste anioły, zdradne bluźnierce:
wszystko to odczuł bez duchem kwiatu
i wszystko wonią powtarza światu.
I żyje ciągle; lecz z każdem latem
coraz się bledszym okrywa kwiatem,
łez coraz więcej przybywa woni
i liści żółtych więcej u skroni...
Nocami wiosną nad wody głębią
mgły się białawe i gęste kłębią,
a wiatr je niesie na łąki, błonie,
i w ogrodowe niesie ustronie —
na bez pachnący i stare drzewa.
A wtedy jedno morze zalewa,
spokojne, ciche, chłodne, wilgotne,
wszystkie zielenie i wszystkie kwiaty.
Mgły ciężko leżą, choć zwykle lotne,
a snów i marzeń anioł skrzydlaty
chodzi w mgle gęstej i snami sieje...
A kiedy rankiem wietrzyk powieje,
mgła bucha w niebo; łąka zielona
ku słońcu błyska snem odświeżona.
Lecz jeden obłok w bzowej gałęzi
zostaje długo jeszcze w uwięzi,
wonią się syci, powieści słucha,
do spóźnionego podobny ducha...
A kiedy wreszcie w niebo uderzy,
ospale jakoś w błękicie leży,
od braci swojej cięższy, wonniejszy
i barwą w niebie jasnem ciemniejszy,
prędzej się we łzy topi niż inne,
łzy ma mętniejsze i więcej płynne,
bardzo gorące i bardzo duże...
Gdy łez tych deszcze spadną na różę,
róża wnet więdnie i barwę traci
i smutna bywa wśród wonnej braci,
bo każda kropla nowiny nosi,
o których róża nie wie szczęśliwa,
a w których jęk się bólu odzywa
i o współczucie szczęśliwszych prosi...
O bzie, słowiku i mgle powieści.
drzewo do drzewa liściem szeleści —
a wiatr podsłuchał i niesie w pola:
a brać od wiatru — to moja dola.