Towarzyszu snów złotych, drogi bracie z ducha,
gdzieżeś teraz?! Milczenie, — jeno nad mogiłą
z wiatrów jakichś gorących pędzi zawierucha,
płacząc w drodze. O, bracie! więc się tylko śniło,
że pójdziemy złączeni, ramię do ramienia,
słodząc bratnim uściskiem rozczarowań chwile,
w tę krainę, gdzie słońce czoła opromienia —
nie przyćmione i jasne, piękne w całej sile?
Przyjacielu! dlaczegoś odeszedł odemnie?
czemuś mnie pozostawił samego na drodze,
kędy błędnych manowców dyszą zewsząd ciemnie,
grożą ciernie i gady podróżnika nodze?
Czemu? powiedz! Na grobach wiatr się tylko śmieje,
darmo czekam z mogiły choć jednego słowa:
coraz w duszy mi łzawiej, coraz myśl ciemnieje:
smutno, bracie! umarła z tobą snów połowa!
Słyszysz ty mnie? O! gdybym bodaj wiedział o tem,
że twa dusza płomienna w skonania godzinie,
pogardziwszy ziemskiego ciała kruchem błotem,
wypłynęła i żyje w szczęśliwszej krainie...
Ale któż mi to powie? Nie wstają umarli;
ciało w proch się rozsypie, — a czy dusza była?
Ludzie wiarę dziecinną z piersi mi wydarli:
tak, jak piękno wszelakie, prędko się prześniła...
Jeśli jednak ty żyjesz gdzieś w podniebnym szlaku,
żyjesz wojny, szczęśliwy, w jasnych gwiazd orszaku, —
czy cię ziemskie wspomnienia czasem nie uwodzą,
czy twe myśli w promieniach księżyca nie schodzą
tęskne, ciche, na miejsca, gdzieśmy żyli razem?
Mnie się zdaje, że duch twój w noce księżycowe
idzie usiąść nad zimnym grobu twego głazem,
że tam duma, łzy roniąc tęsknoty perłowe,
rozczulony tych zamków z kryształu obrazem,
któreśmy niegdyś twórczą fantazją stawiali
na młodzieńczych, ognistych dusz burzliwej fali.
Tyś mnie jeden rozumiał w całem świata kole,
tyś się nie śmiał, słuchając dziwnych snów natłoku,
boś tak samo miał skrzydła u myśli sokole
i tęsknotę i wieczną łunę pragnień w oku!...
Dosyć jęku! Tyś teraz odemnie szczęśliwszy!
Śmierć cię miękko jak dziecię do snu utuliwszy
ułożyła pod darnią zieloną kurhanu;
żadna burza ci duszy nie gryzie, nie miota,
a jeżeli jęk dojdzie z ojczystego łanu,
to tak cichy, lękliwy, jak dziewic tęsknota.
Śpij więc cicho, spokojnie! Jeśli tam w istocie
pod tym krzyżem kamiennym, pod tym kwietnym sadem
jesteś żywy w tem próchnie gnijącem i błocie,
które dziś już jedynym twym widomym śladem.