Srebrną strugą wodospad z gór wyniosłych zlata —
a tam pod nim czarnemi skrzydłami łopocze
młyńskie koło, jak szatan skryty w tęcz obłocze,
i w kaskady włos palce swe brutalne wplata.
A gdy nocą miesięczna rozlśni się poświata,
pełne najad się stają kaskady warkocze;
cienie wiotkie, do lilij podobne, przeźrocze
wykwitają z fal, — w koło szumi puszcz kantata.
Zapomniane, nieczczone — w dawnych gwiazd koronie
błyszczą chwilę w księżycu i po strunach wody
z cichym jękiem spływają na zczerniałe kłody,
rozbijając o deski kół perłowe skronie
i dziewiczą pierś... Księżyc płynie w górę blady,
a łez deszczem wciąż lecą i lecą najady...