Na dzikich stepach życia zarzucał arkany
i błyskawiconogie kiełzał dłonią źrebce,
szedł na szczyty — i kędy grom drzemie w kolebce
chmur i lodów, on stawał, jak dumne tytany.
Przez spienione i burzą groźne oceany
pływał i śmiał się, patrząc, jak je wicher depce,
słuchał w puszczach dziewiczych, co wiatr drzewom szepce,
i śród ruin odwiecznych marzył zadumany...
Potem wracał do ludzi i echowe szumy
biorąc z duszy, jak barwy z bogatej palety,
składał pieśni, maleńkie, pełne łez lub dumy,
krzyków albo tęsknoty, strojne jak kobiety.
A te piosnki czytały potem ludu tłumy,
mówiąc: »Ach! jak to dobrze, że rzeźbi sonety!...«