Do Lamparta Sierakowskiego

To jest własna powinność i to własne dzieło
Jest uprzejmej przyjaźni, i stąd jeśli było
Prawdziwe kiedy dwojga przyjaciół kochanie,
Pozna z spólnej przygody spólne utroskanie,
A z spólnych mając pociech spólne i radości –
I to są własne pęta serdecznej miłości.
Ja o swym przeciw tobie, mój drogi Lamparcie,
Afekcie przyrodzonym nie chcę nic w tej karcie
Oświadczać, bo mam za to, żeś i sam był tego
Wiadom, i jamci placu dostał w tym każdego,
Że jako wszytkie twoje niesmaki żałosne,
Tak wszytkie twe pociechy były mi radosne.
Pogotowiu gdy słyszę, a ty już z Pańskiego
Przejrzenia do stanu się biorąc małżeńskiego,
Tameś obrót swojego serca nakierował,
Gdzie Bóg błogosławieństwa swego nagotował
Słodki bankiet i smaczne hojnych pociech grono,
Które w rajskim ogrodzie dla samych szczepiono
Tych, którzy przy małżeńskich na świecie granicach
W świątobliwych do śmierci żyją tajemnicach.
Wielki to salt, skąd szczęściem ostatnim to zową,
Gdy kto z przestronnych dziedzin młodzieńskich w tę nową
Stanu odmianę z wolej niebiosów wstępuje
I do jednej z tysiąca serce przywięzuje,
Którą po myśli obrać – dar Boży a trwoga,
By się nie powinęła opak jako noga.
Ciebie szczęśliwa gwiazda, mój bracie kochany,
Na tej fortuny ścieżki ślad tak pożądany
W obłąkanym zapędzie snadź naprowadziła
I w tym domu bieg myśli twych zastanowiła,
W którymeś, jak mi piszesz, dobieżał szczęsnego
Kresu pomyślnych pociech i jużeś wiernego,
Upatrzywszy gruntownym przedsięwzięciem z wiela,
Na wiek potomny sobie obrał przyjaciela.
Obite zawżdy było Pańskie pożegnanie
W tym domu, w którym ty masz już swoje kochanie,
I sławy nieśmiertelnej, i wszech ozdób wszytki,
I cnót wysokich w nim swe miewały przybytki.
Lub to w ojca, lub w matkę – obadwa te domy
I wszytko to cne gniazdo tak miało widomy
Zawżdy błogosławieństwa wizerunk Bożego,
Że cię kładę z tysiąca szczęśliwych jednego,
Któremu tak wielką chęć nieba pokazały,
Gdy mi cię tak pogodną chwilą darowały,
W którąć zacni rodzice swoję ukochaną
Dać córkę obiecali, od Boga przejrzaną
Towarzyszkę. Bo jeśli niedaleko drzewa
Zwykł owoc padać i z ziarn nie rodzi się plewa,
Pewnie i ty z tą sobie możesz naznaczoną
Milijonami pociech obiecować żoną.
Z których nie mniejsza i ta, żeś między drugimi,
Których w tej zacnej znajdziesz, pradziady wielkimi
I wojewodyś zasiągł związku wielmożnego
W tym zacnym spokrewnieniu – i twego, i mego
Wielkiego dobrodzieja, któremu ubogi
I tu się rym kłania, i całuje nogi.
Bodajżeć, mój serdeczny Lamparcie, do końca
Tak przyjaźliwie służył okrąg tego słońca,
Żebyś w tym zacnym domu chyżo ostatniego
Szczęścia swojego biegi do skutku własnego
Tak zatoczone widział, żebyć dalsze lata
W wielkich fortunach dały zażyć tego świata
Z tym ślubnym przyjacielem, a pogodne chwile
Bodaj ci domieściły i tej krotoile,
Abyś i o dwu nóżkach pociech się doczekał –
To się ty zaś ustawnie będziesz z panią wściekał.
Bodajże się obiema Bóg wami opiekał.

Czytaj dalej: Światowa rozkosz - Hieronim Morsztyn